Maxell Posted March 9, 2015 Report Share Posted March 9, 2015 (edited) RYBY WSZYSTKICH WÓD PŁOĆRutilus rutilusRodzina: karpiowate Średnia wielkość: 20 cm Rekord krajowy: 2,2 kg, 53 cmWymiar ochronny: 15 cm Okresu ochronnego nie ma Tarło: kwiecień — maj Gdzież jej nie ma! Chyba tylko w typowej krainie pstrąga. Bo już w krainie lipienia bywa spotykana, jak również w przybrzeżnych, słonawych wodach Bałtyku. Uwija się w błotnistych bajorkach (z wyjątkiem całkiem już ginących „karasiowych") — i w głębokich, chłodnych jeziorach typu sielawowego (mezotroficznych). Najwięcej jej jednak w wodach stojących i niezbyt szybko płynących. To jest jej środowisko.O rozpowszechnieniu płoci świadczy choćby jej udział w połowach wędkarskich. Na 56 kg ryb, łowionych — według badań Instytutu Rybactwa Śródlądowego — pod koniec lat siedemdziesiątych rocznie przez statystycznego polskiego wędkarza, 16 kg stanowiły właśnie płocie. Udział następnej na tej liście ryby, szczupaka, wynosił już tylko (?) 9 kg.A trzeba wiedzieć, że płoć nie należy u nas do gatunków specjalnie poszukiwanych. Przeciwnie niż w Anglii, gdzie wędkarze uznali ją za najbardziej sportową rybę nizinną. „Płotki, szczególnie silniejsze egzemplarze, łowić jest sportem znakomitym" — tak to sir Izaak Walton, uważany za ojca światowej literatury wędkarskiej, napisał w „Wędkarzu doskonałym" — rozprawie na poły filozoficznej, wydanej po raz pierwszy w roku 1653. Jej nieustające powodzenie, wyrażające się liczbą trzystu kilkudziesięciu już wydań, nieodparcie nasuwa skojarzenie z głoszonym przez niektórych poglądem, że cała filozofia to Platon, a reszta to przypiski do niego.Wracając zaś do naszej bohaterki: także Holendrzy „odkryli" niedawno jej sportowe walory, tak że wędkarskie zapotrzebowanie na nią gwałtownie wzrosło.Płoć ma ciało lekko spłaszczone bocznie, otwór gębowy mały, położony końcowo. Barwa grzbietu bywa najczęściej zielonawa lub szaro- niebieska. W ubarwieniu pozostałej części ciała przeważa odcień srebrzysty. Oko ma czerwone lub pomarańczowo-czerwone, płetwy żółtawo-pomarańczowe, tylko w brzusznych i odbytowej przeważa kolor czerwony. Łuska dość duża, niezbyt mocno osadzona, pokryta sporą ilością śluzu. Małe i średnie egzemplarze przebywają niemal we wszystkich partiach wody, większe są zdecydowanie rybami przydennymi.Te większe, od 30 cm wzwyż, żyjące w jeziorach na głębokości 3 do 4 m (w bardzo czystych — głębiej), chętnie żywią się rodzajem małży o klinowatych skorupach — racicznicami, których duże kolonie zalegają często dno w wyższych częściach profundalu, poniżej granicy występowania roślinności podwodnej. Łykają je w całości, miażdżąc skorupki silnymi zębami gardłowymi. Wędkarze zwą te płocie gruntowymi i imają się najwymyślniejszych sposobów by je złowić.A to nie takie proste. Ostrożność okazów nakazuje użycie cienkiej żyłki, ale taką trudno wyciągnąć silną rybę. Na tym nie koniec. Poczuwszy stal haczyka płoć natychmiast wypluwa przynętę, choćby była nie wiadomo jak apetyczna. Wędkarz powinien być szybszy. Na pierwszy sygnał, że ryba zainteresowała się przynętą, musi wykonać energiczny ruch wędką, aby wbić haczyk w pyszczek (nazywa się to zacięciem). Sygnału tego dostarcza spławik. jego konstrukcje, mające zapewnić dobrą widoczność a jednocześnie wrażliwość na najlżejsze trącenia przynęty, bywają oszałamiająco wyrafinowane.Zwykłym śmiertelnikom, pragnącym poznać się bliżej z tą najpospolitszą z naszych ryb, pozostaje poprzestać na sztukach mniej dorodnych. Niewielkie ich stadka można często wypatrzyć w pobliżu roślin porastających dno niewielkich czystych (chodzi o przejrzystość wody) rzeczułek, nawet całkiem rączych, leszcze łatwiej o płotki w jeziorach. Zwłaszcza w szerokim pasie litoralu, porośniętego roślinnością zanurzoną, na szczęście ich nie brakuje. Zaraz, czy na szczęście?Niestety, nie zawsze.W stadium eutrofizacji, w jakim znajduje się większość naszych jezior, następuje nadmierny rozwój ryb karpiowatych, a wśród nich — płoci. Po prostu zbyt mało jest drapieżników. Odporna na pogarszające się warunki płoć nie tylko pozbawia pokarmu inne gatunki, cenniejsze lecz nie tak „przebojowe", ale sama także zaczyna odczuwać brak pożywienia. Rośnie więc powoli; w wieku starczym osiąga rozmiary lilipucie. Dochodzi przy tym do nadmiernego zagęszczenia. Jego skutkiem bywają często inwazje chorób. Jedną z najpospolitszych jest czerniaczka, wywołana przez pasożyta — przywrę. Przejawia się licznymi czarnymi plamkami rozsianymi po ciele i na płetwach. Takie ryby trzeba szczególnie wysmażać, gdyż pasożyt ten może się okazać niebezpieczny dla człowieka.Jak widać, nadmiar nie zawsze cieszy, nawet jeśli dotyczy ryby skądinąd tak sympatycznej jak płoć.Ta nasza bohaterka jest nie tylko wszędobylska, lecz także wiecznie żwawa. Nie zapada, jak wiele innych ryb, w odrętwienie zimowe. Toteż stanowi jedną z najczęstszych zdobyczy wędkarzy łowiących spod lodu (to znaczy, pod lodem są ryby, wędkarze zaś zostają na lodzie; oczywiście w dosłownym znaczeniu, choć czasem też i w przenośnym). Żeby dopełnić miary uniwersalności dodajmy, że jest niemal wszystkożerna. Rzuca się równie chętnie na rozmaite robaczki, co i na ziarna, ciasta, chleb. W starszym wieku staje się nawet częściowo drapieżnikiem, co zdarza się dość pospolicie wśród ryb spokojnego żeru (niedrapieżnych).Najdogodniejszą sposobność obserwowania płoci stwarza okres tarła. Duże sztuki wolą na ogół większe głębokości, na stoku ławicy, mniejsze natomiast dużymi stadami gromadzą się w płytkich miejscach porośniętych roślinnością wodną, na której składają ikrę. Czasami wybierają do tego korzenie nadbrzeżnych drzew.Oszołomione, stają się wtedy często ofiarą różnych drapieżników. Bardzo do płoci podobna i często z nią mylona jest WZDRĘGAScardinius erythrophthalmusRodzina: karpiowate Średnia wielkość: 20 cmWymiar ochronny: 15 cmOkresu ochronnego nie ma Rekord krajowy: 1,44 kg, 44 cm Tarło: przełom maja i czerwca Towarzyszy zazwyczaj płoci, ale nie w całym obszarze jej występowania. Środowiskiem życiowym wzdręgi są tylko wody stojące lub wolno płynące, mocno zarośnięte i ciepłe. Zimą przebywają razem głębiej. Latem płoć, zwłaszcza większa, woli trzymać się dna, wzdręga zaś — blisko powierzchni, najczęściej w wąskiej strefie brzegowej. Powierzchniowe upodobania wzdręgi zdradza zresztą jej pyszczek — skierowany skośnie ku górze. Stanowi on jedną z wyraźniejszych cech odróżniających ją od płoci. Prócz tego ma ciało wyższe, bardziej bocznie ścieśnione niż płoć, głowę zdecydowanie ostrzej zakończoną i — o czym już wspominaliśmy — płetwę grzbietową jak gdyby zsuniętą na tył. W ubarwieniu wzdręgi przeważa kolor zloty. Oko ma żółte lub pomarańczowe, płetwy natomiast krwistoczerwone. Stąd jej pospolita nazwa: krasnopiórka, podobnie zresztą brzmiąca w języku rosyjskim, a to samo znacząca w niemieckim. Niemieckie nazwy, zaznaczmy przy okazji, bardzo trafnie oddają najłatwiej dostrzegalne cechy obu tych zbliżonych gatunków: płoć — Rotauge (= czerwonooka), wzdręga — Rotfeder (= czerwonopióra).Podobnie jak płoć żywi się wzdręga planktonem, kawałkami roślin, drobnymi zwierzętami wodnymi. Podczas jednak gdy pierwsza skłania się ku diecie bardziej mięsnej — choćby owe racicznice — krasnopióra wyraźnie przedkłada pokarm roślinny. Latem żywi się nim niemal wyłącznie, co wśród naszych ryb rodzimych stanowi swego rodzaju wyjątek. To krasnopiórcze upodobanie do letniej diety jarzynowej sprawia, że jej mięso w tym okresie ma mulisty zapach i posmak roślin wodnych. Jest po prostu niesmaczne. Co zresztą dla wzdręg nie wydaje się być powodem do szczególnego zmartwienia.Roślinne upodobania pokarmowe mogą nam ułatwić przyjrzenie się krasnopiórkom. W pobliżu trzcin, w miejscu niezbyt głębokim, rzućmy na wodę kawałek chleba albo bułki. O ile wcześniej nie nadpłynie łapczywy łabędź i nie popsuje zabawy, to wkrótce pojawią się rybki i zaczną na wyścigi skubać nasz okruch. Bez trudu rozpoznamy wśród nich stosunkowo szerokie złociste wzdręgi z czerwonymi płetwami. Płotki też mogą się znaleźć w tym stadku, choć raczej będą wolały poczekać na kawałki opadające wolno do dna.W pogodne letnie poranki wzdręgi urządzają czasami widowisko, którego — raz zobaczywszy — nie zapomina się do końca życia. Mieliśmy sposobność obserwować to na Jeziorze Żarnowieckim, w czasie, kiedy o wybudowaniu tam elektrowni atomowej mówiło się tak mniej więcej, jak teraz o przesiadce na Wenus w drodze na Saturna.Jezioro to, w południowej części nieco głębsze, w północnej, przy wypływie rzeczki Piaśnicy, miało kilkusetmetrową ławicę o głębokości nie przekraczającej półtora metra, porośniętą większymi i mniejszymi kępami situ jeziornego („szczypiorku") i trzciny. Labirynt ścieżek, kanałów i przesmyków między tymi kępami, przez bywalców zwany „błotkiem", stanowił istny raj dla wędkarzy. Tam najczęściej zdarzało się, że na przestrzeni kilku metrów gładka tafla wody wzburzała się, a w tym zamieszaniu raz po raz wynurzał się na wierzch to złocisto-brunatny grzbiet z piękną czerwoną płetwą, to znów olbrzymia, równie bajecznie barwna płetwa ogonowa, to wreszcie ciemno-złocisty bok jakiegoś większego okazu.Czasami taka pluszcząca ławica obierała sobie kępę sitowia i okrążała ją aż do znudzenia. Ryb, a nie obserwatora. Zwłaszcza jeśli ten ustawił się łódką kilkanaście metrów od kępy i w nadciągającą kipiel zarzucał wędkę z tuż pod spławikiem podwieszoną przynętą. Kto był szybki, a przy tym zdołał uniknąć zawieszenia przynęty na nadwodnej części spławika (o co bardzo łatwo przy tego typu wędkowaniu), przez czas przebywania ławicy po jego stronie kępy mógł i trzy razy nawrócić — haczykiem w tamtą stronę, wzdręgą z powrotem. OKOŃPerca tluviatilisRodzina: okoniowate Wymiarem ochronnym nie objętyŚrednia wielkość: 15 cm Okresu ochronnego nie maRekord krajowy: 2,65 kg, 50 cmTarło: kwiecień — maj W konkursie na jego opisową nazwę ogromne szanse miałoby określenie: pierwsza zdobycz wędkarza. Nikt wprawdzie nie zaprowadził odpowiedniej statystyki, ale z pewnością niewielu znalazłoby się takich, dla których okoń nie byłby albo pierwszą, albo jedną z pierwszych ryb złowionych w życiu. Dużo go bowiem (jeszcze!) i prawie wszędzie, a przy tym jest niesłychanie żarłoczny; bez opamiętania rzuca się na przypadającą mu do smaku przynętę, nie bacząc co też może być w niej skryte.Występuje ... może zresztą łatwiej będzie powiedzieć, gdzie nie występuje: w górnych odcinkach rzek górskich i w zarastających bajorkach. Poza tym — nie zna złych wód. I znów, złych to może za dużo powiedziane. Bo jednak zdecydowanie lubi sobie głębiej odetchnąć. W wodach dobrze natlenionych będzie się przeto lepiej czuł. O ile tylko natlenienie owo nie będzie skutkiem rwącego nurtu strumienia górskiego. Wówczas bowiem pożywienia dla okonia jest mało, a to co jest, kryje się pod kamieniami czy w innych nieosiągalnych dlań miejscach. Jeśli więc nawet nieborak się utrzyma, to duży nie urośnie. Toteż szukajmy go raczej w nizinnych odcinkach rzek, tam, gdzie warunki życia odpowiadają także karpiowatym, najlepiej przy krzakach, kamieniach, wykrotach. Bardzo ładne okazy widywaliśmy w meandrach i zatoczkach niewielkich rzeczek płynących wśród dolin.W jeziorze okoń występuje w całej toni. Przy brzegu, w trzcinach — drobnica. Zdarza się, że kilka takich „palczaków" wszczyna wśród trzcin, w wodzie po kostki, niebotyczną awanturę nie wiadomo o co. Zacietrzewione ryby łatwo podejść. Kiedy zorientują się, że ktoś je podgląda, czmychają natychmiast, ale już po chwili donośne pluski, zupełnie niewspółmierne do wielkości uczestników „dyskusji", świadczą że podjęły ją kilka metrów dalej. Tuż za trzcinami przebywają nieco już większe, takie 20-centymetrowe, polujące na drobnicę.Większych warto szukać dalej od brzegu, najlepiej na stokach górek podwodnych, ale także w przesmykach i rynnach, gdzie występuje lekki przepływ wody. Na Śniardwach, uważanych za jedno z lepszych łowisk okoniowych, wędkarze zasadzają się na niego przy tzw. rafach, czyli kamienistych wypłyceniach na środku jeziora. W największych głębiach jezior raczej nie występuje. Warunki na ogół nie te. I to nie tylko dla tlenolubnego okonia, lecz dla wszelkich stworzeń, które tlenu potrzebują, siarkowodorem zaś się zatruwają.Miejsca żerowania okoni łatwo można poznać po charakterystycznych ucieczkach drobnicy. Wypryskuje wachlarzowato przed atakującym od dołu drapieżnikiem. Wygląda to i brzmi jak rzucenie na wodę garści śrutu. Po tym rozprysku słychać trzy najczęściej skoki z basowym cmoknięciem, jakby ktoś dłonią nagarniał wodę. Na większych jeziorach okoniowe rewiry łowieckie z daleka wskazują gromady krążących nad wodą rybitw. Stado okoni otacza ławicę drobnicy od dołu i atakuje. Małe rybki w panicznej ucieczce wyskakują nad wodę. Zwabione tym widokiem rybitwy przybywają na gotową niemal ucztę.Wygląda okoń bardzo charakterystycznie. Pierwszy wyróżnik to przednia płetwa grzbietowa (lub przednia część dwudzielnej płetwy grzbietowej, jak kto woli), rozpięta na ostrych, kolczastych promieniach twardych. Zdaniem niektórych mają one po nastroszeniu stanowić swego rodzaju broń odporną, uniemożliwiającą większemu drapieżnikowi połknięcie ich właściciela, przynajmniej od tyłu. Czy to jednak drapieżniki lubią ostre, czy przymierzają się do ofiary zawsze od strony łba, dość na tym, że w praktyce mniemanie to się nie potwierdza. Niektórzy wędkarze przed założeniem na haczyk okonków, jako żywej przynęty na inne ryby, większe, obcinają im płetwy grzbietowe. Trąci to zresztą zwykłym barbarzyństwem. Nie osiągają jednak wyników ani o drobinę lepszych niż ci, którzy używają kompletnych. Od czego dodajmy, do barbarzyństwa niewiele dalej.Druga wyraźna cecha to poprzeczne pręgi, kojarzące się z tygrysimi, schodzące w dół od grzbietu, najczęściej ciemnozielonego. Płetwy: brzuszne, odbytowa i ogonowa są pomarańczowo-czerwone. Charakterystyczne jest położenie płetw brzusznych — bardzo blisko przodu tułowia, prawie pod piersiowymi. Te ostatnie kryją zresztą ostre kolce, zdradliwsze od tych grzbietowych, bo mniej widoczne. Kto uniknął pokłucia tymi drugimi przy ujmowaniu złowionej ryby w rękę, często nadziewa się na te pierwsze przy skrobaniu. A czynność to niełatwa. Łuski okonia są bowiem bardzo głęboko osadzone w kieszeniach skórnych. Maleńkie ząbki na ich zewnętrznej stronie nadają ciału okonia charakterystyczną szorstkość w dotyku. Kości pokrywy skrzelowej również mają ostry kolec, na który trzeba z kolei uważać przy wyjmowaniu haczyka z pyska ryby. Tak, przy okoniu jest się czym pokłuć.Ciało okoń ma zazwyczaj krępe, jego proporcje zależą jednak od środowiska, w którym żyje. Po przekroczeniu pewnej wielkości, na ogół około 20 cm, znaczna część przyrostu wagi idzie w charakterystyczny garb, od którego pochodzi używana przez wędkarzy nazwa tej ryby — garbus.Małe sztuki żywią się planktonem, potem także różnymi drobnymi organizmami wodnymi, nierzadko mniejszymi rybkami. W tym to właśnie okresie, mierząc 10 do 20 cm, stają się najczęściej ową pierwszą rybą w życiu wędkarza. Nie tylko bowiem rzucają się na wszystko, co mięsne, ale czynią to tak łapczywie, że nim łowiący się zorientuje, haczyk tkwi już głęboko w przełyku. Same się łowią! Nie trzeba żadnej finezji, żadnego czuwania, refleksu.Osobnik większy, taki powyżej 20 cm, przestaje zajmować się wodnym drobiazgiem i zachowuje się jak drapieżnik. Szczególnie gustuje w swoich młodszych braciach. Kanibalizm, owszem, ale jakżeż dobitny wyraz dobrego mniemania o swoim gatunku! Takiego trzeba kusić czymś poważniejszym, żywą rybką lub jej blaszaną imitacją, czyli błystką. Garbus to już nie ów łatwy palczak, to zaczyna być partner dla wędkarza z prawdziwego zdarzenia. Silny, mocno walczy o wolność. Wyciągnięcie go wymaga dużych umiejętności, których nie zastąpi mocny sprzęt. Przy forsowaniu na siłę wędka może wytrzymać, pęka jednak krucha warga, w którą zazwyczaj wbija się haczyk.Okoń to istny splot sprzeczności. Tu haczyk połknięty prawie na wylot, tam ledwie zahaczony za skrawek wargi. Radość z pierwszej ryby i satysfakcja z walecznego garbusa — ale też skrajna irytacja, kiedy chmara małych palczaków nie dopuszcza do przynęty niczego godnego. Pożyteczna funkcja drapieżnika, usuwającego ze zbiornika sztuki słabsze i chore, ograniczającego nadmierny rozrost gatunków niepożądanych — a z drugiej strony wyżeranie ikry przez małe żarłoki i konkurencja pokarmowa dla innych cennych ryb ze strony okoni większych, lub wręcz trzebienie stad siei czy sielawy. Kłopot ze skrobaniem (podobno do ominięcia przez ściągnięcie skóry) — i wspaniały smak mięsa.Lubić więc w końcu tego rozbójnika, czy nienawidzić? Popierać czy tępić?Wędkarze zdają się w ostatecznym rachunku wydawać werdykt na korzyść okonia. Rybacy natomiast uważają nieboraka za szkodliwy chwast i łowią wszelkimi dostępnymi sposobami, w przekonaniu, że do końca i tak go się nie wytępi, a przy swej niesłychanej plenności zawsze sobie jakoś radę da. Pogląd ten podzielił prawodawca, nie obejmując gatunku ani okresem, ani wymiarem ochronnym.Cywilizacja potrafiła jednak uporać się nie z takimi zuchami. W zeutrofizowanych jeziorach okoń ledwie dyszy. Jeśli więc nawet nie zasługuje na powszechną ochronę, to przynajmniej w niektórych wodach powinien być objęty szczególnymi względami. W takiej na przykład Holandii obowiązuje nań wymiar ochronny i to wcale pokaźny: 18 cm. No, ale gdyby i u nas wprowadzić taki wymiar ochronny, to iluż wędkarzy musiałoby z żalem zwrócić do wody tę swoją pierwszą w życiu rybę ... Edited March 9, 2015 by Maxell Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted March 9, 2015 Author Report Share Posted March 9, 2015 (edited) LESZCZAbramis bramaRodzina: karpiowate Wymiar ochronny: 25 cmŚrednia wielkość: 30 cm Okresu ochronnego nie maRekord krajowy: 6,85 kg, 79 cm Tarło: maj — czerwiec Niemal tak pospolity jak płoć, występuje też niemal wszędzie tam, gdzie ona. Najbardziej typowe jego środowisko to woda ciepła i żyzna, o niezbyt wysokiej zawartości tlenu. W rzekach warunki takie znajduje w części środkowej i dolnej, zwanej, jak pamiętamy, krainą leszcza właśnie. Także jeziora o takich warunkach życia określa się jako typu leszczowego. Bardzo istotna jest obecność mułu na dnie, co wiąże się ze specyficznym sposobem żerowania tej ryby.Jak widać, leszczowi najbardziej odpowiada to, ku czemu zmierzają nasze wody. W zeutrofizowanych jeziorach rozmnaża się więc bez żadnego umiaru, co prowadzi zazwyczaj do karłowacenia i chorób. Najgroźniejszą z nich, ligulozę, powoduje tasiemiec Ligula intestinalis. Groźną dla leszcza; człowiekowi ten tasiemiec nie szkodzi Żywicielem dorosłego pasożyta jest ptactwo wodne, za którego pośrednictwem przenosi się na inne zbiorniki. Larwy natomiast pasożytują w jamie ciała ryb. Leszcz okazuje się na to szczególnie podatny. Jedna sztuka może nosić do kilkunastu osobników pasożyta. Biorąc pod uwagę osobliwą urodę leszcza, trudno zgadnąć, co tam w nim jeszcze może być, oprócz tasiemca i ości.Ta osobliwość urody polega na tym, że leszcz ma ciało spłaszczone bocznie najsilniej z naszych ryb śródlądowych. Jeśli chcielibyśmy się ustawiać z nim do fotografii, to tylko obracając go bokiem do obiektywu; nawet duża sztuka sfotografowana en face nie wygląda imponująco. Wysoki, pokryty średniej wielkości łuską i obfitym śluzem, w młodym wieku ma ubarwienie szaro-srebrzysto-niebieskie. Na starość nabiera odcienia złotawo-czarnego, przez co z daleka bywa mylony z karpiem (bardzo chudym). Te „łopaty", „patelnie" czy „miednice" (zależnie od wielkości i emocjonalnego stanu wędkarza, sięgającego po któreś z tych określeń) potrafią dorastać nawet ośmiu kilogramów. Jest to więc jeden z wypadków, kiedy rekord krajowy jest znacznie skromniejszy niż osiągane przez wędkarzy wyniki.W osobliwy też sposób leszcz żeruje. Kiedy już przestaje żywić się planktonem (od którego zaczynają wszystkie ryby), zaczyna zjadać larwy owadów, głównie ochotków, a także skorupiaki i skąposzczety żyjące w dennym mule. Lejkowato wysuwanym pyszczkiem nabiera jego porcję. Sztuka 30-centymetrowa potrafi przy tym sięgnąć do 15 cm w głąb. Następnie powraca do pozycji poziomej, wypluwa to, czego nabrał, i z opadającej chmurki zawiesiny wybiera jadalne kąski. Stąd nietypowe zachowanie spławika podczas brania. Zamiast zanurzać się, jak to się dzieje przy braniu większości ryb, wynurza się albo wręcz wykłada na powierzchni. Wędkarze, nastawiający się na łowienie leszczy, używają więc często spławików o specjalnej konstrukcji, znacznie lepiej sygnalizujących branie „podnoszące" niż „zatapiające".Młode osobniki uwijają się wśród trzcin wraz z płotkami, okonkami i różnym innym drobiazgiem. Takie mieszane stadka często się widzi. Na rozpoznanie w nich leszczyków nie ma jednak sposobu tak czytelnego, jak naprzykład na okonki, które wyraźnie odróżniają się od reszty pręgami i kolczastą płetwą grzbietową. Większe sztuki opuszczają owo niezbyt doborowe towarzystwo i gromadząc się w stada, złożone z samych swoich, tak pod względem gatunku, jak i — często — wielkości (tzw. stada sztuka w sztukę), rozpoczynają już czysto przydenny tryb życia.W jeziorach trzymają się miejsc, w których znajdą najbardziej sprzyjający zestaw kilku czynników: natlenienia wody, temperatury i obfitości pokarmu, zwłaszcza ulubionych larw ochotków. Miejsca te najczęściej wypadają w kilkumetrowej głębi i wtedy trudno leszcze wypatrzyć. Czasami jednak bez żadnego wyraźnego powodu ich grupki snują się po jeziorze, a wtedy można z łodzi lub pomostu zobaczyć długie i wąskie grzbiety.W bezwietrzne letnie poranki i wieczory leszcze koziołkują bezgłośnie przy powierzchni wody. Najpierw widać płetwę grzbietową, potem przewalające się cielsko. Zaraz jednak wszystko znika gwałtownie, a po pomykającej w głębinę rybie pozostaje tylko krąg zawirowanej wody. To „spławianie się" nie zawsze bywa takie ciche. Jeśli jest skutkiem zapędzenia się leszcza za zdobyczą, to wyskok kończy się plaśnięciem tak głośnym, jakby ktoś deską walnął w powierzchnię wody. Rzeczywistość niezbyt zresztą odbiega od tego porównania.Wędkarze cenią sobie leszcze. Czujne, płochliwe, na wędce walczą zacięcie. Przede wszystkim ustawiają się bokiem, tak że ich tarczowate ciała stawiają duży opór w wodzie. Mięso, choć bardzo smaczne, mniej jest cenione, a to ze względu na ościstość. Dopiero u sztuk ponad 2-kilogramowych krocie ości śródmięśniowych stają się mniej dokuczliwe.Leszcz ma swojego niemal sobowtóra. Jest nim KRĄPBlicca bjoerknaRodzina: karpiowate Średnia wielkość: 15 cm Rekord krajowy: 1,33 kg, 49 cm Wymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maTarło: maj — czerwiec Jak widać, krąp dorasta rozmiarów nieporównanie — jak mawiali sienkiewiczowscy bohaterowie — nikczemniejszych niż leszcz. Ale poza tym przypomina go tak dalece, i wyglądem, i upodobaniami środowiskowymi, i trybem życia, że pospolicie zwie się go podleszczem lub podleszczakiem. Jednakże w stosunku do leszcza obowiązuje wymiar ochronny 25 cm, podczas gdy krąp jest nie tylko niczym nie chroniony, ale wręcz uważany, z punktu widzenia racjonalnej gospodarki zasobami rybnymi, za gatunek niepożądany.Nie przypadkiem unikamy tu rozpowszechnionego określenia „szkodnik". Natura nie zna tego pojęcia. Tam, gdzie ona sama reguluje własne sprawy, każdy gatunek ma swoje miejsce i swoją rolę. W niewielu naszych wodach taki stan się utrzymał. Między innymi dlatego, że rybacy i wędkarze czerpią przeważnie z zasobów rybnych tylko to, co im potrzebne. Pierwszym — dla celów zarobkowych, drugim — dla przyjemności. Nie wszystkie gatunki ich interesują. Jest to więc wykorzystywanie wód nadzwyczaj jednostronne i wymaga wyrównywania zabiegami hodowlanymi. Należy do nich i zarybianie gatunkami, których nadmiernie ubywa, i ograniczanie gatunków plennych a nieatrakcyjnych. W przeciwnym razie odegrają one rolę podobną, jak chwasty w uprawach roślinnych. Stąd też często określa się te gatunki mianem chwastu rybiego. Bliższe to prawdzie niż „szkodnik", ponieważ odnosi się nie do gatunku jako takiego, lecz do jego roli w celowo prowadzonej gospodarce rybackiej lub wędkarsko-rybackiej.Wracając do naszego krąpia: łatwo sobie wyobrazić rozterkę niedouczonego wędkarza, który, złowiwszy kilkunastocentymetrową „żyletkę", zastanawia się: krąp to czy leszcz? Jeśli leszcz, to bezsprzecznie trzeba wypuścić z powrotem. Jeśli natomiast krąp, to trochę szkoda mało bo mało efektownego, ale jednak połowu. W dodatku taka to ryba, że celowość wpuszczania jej do wody jest mocno wątpliwa. Po prostu — chwast!Ta rozterka z powodzeniem mogłaby stanowić osnowę koszmarnego snu kandydata na wędkarza przygotowującego się do egzaminu ze znajomości ryb. Jej rozstrzygnięcie nie przysparza nadzwyczajnych trudności, jeśli można porównać jednakowej wielkości sztuki. Krąp ma zdecydowanie większe oko i wyraźnie większą, grubszą łuskę, mocno osadzoną. Leszcz ma za to większą głowę. Wydaje się ona jakby nieproporcjonalnie duża względem reszty ciała, co widać, kiedy się porównuje dwie ryby tej samej wielkości. Kiedy mamy tylko jedną, musimy dla jej zidentyfikowania odwołać się do cech bardziej obiektywnych.Według fachowców, prawidłowe rozróżnienie wymaga oparcia się na trzech cechach podstawowych. Pierwsza to wspomniana już wielkość łusek oraz ich osadzenie — u krąpia mocne, u leszcza słabe (łuski łatwo wypadają). Druga to liczba promieni miękkich (oprócz trzech twardych) w płetwie odbytowej. Krąp ma ich zazwyczaj 19 do 23. Leszcz — 23 do 28; trzeba jednak powiedzieć, że — wprawdzie rzadko — ale zdarza się, iż tylko 22 albo nawet 21. Trzecią cechą rozpoznawczą jest układ zębów gardłowych, pominiemy jednak szczegóły — umówiliśmy się przecież, że ograniczamy się do cech zewnętrznych.Te trzy cechy podstawowe można jeszcze podeprzeć pomocniczymi. A więc kolor płetw: u krąpia parzyste są u nasady rdzawo-różowe, u leszcza — wszystkie są szaroniebieskie lub czarne. Następnie: liczba łusek wzdłuż linii bocznej krąpia zazwyczaj mieści się w przedziale 44 do 48, rzadko dochodzi do 51. U leszcza rzadko jest ich tylko 49, zazwyczaj 50 do 56 lub czasem więcej. Wreszcie kształt linii bocznej: u krąpia jest ona słabo i nierównomiernie wygięta ku dołowi tuż za płetwą piersiową, u leszcza — łagodnie choć mocniej, łukowato, w okolicy płetwy brzusznej.Wędkarscy praktycy mają własny sposób na odróżnienie: ilość śluzu. Krąp prawie go nie ma, leszcz zaś wydziela go bardzo dużo. Nawet nie trzeba ubrudzenia nim dłoni, żeby się przekonać, że spotkaliśmy leszcza. Zdarza się, że już w czasie ściągania do brzegu ryba odczepia się z haczyka; jeśli był to leszcz, zostaje nieco śluzu na końcowym odcinku żyłki, zwanym przyponem; jeśli krąp, oczywiście — nie.Istnieje jeszcze jedna, czysto już wędkarska różnica między nimi. Krąp, ważący mniej niż kilogram, stawia na wędce opór taki, jak leszcz półtorakilogramowy. Dodajmy do tego jeszcze kilka innych zalet tego pierwszego: mniej od leszcza płochliwy, a właściwie to prawie wcale nie płochliwy, można więc używać do łowienia względnie grubych żyłek; w niektórych wodach występuje nierównie pospoliciej, snadniej niż leszcz chwyta kąski spływające z nurtem, łowi się go więc w rzekach metodami czynnymi, puszczając przynętę z prądem (tzw. przepływanka), a nie kładąc ją na dnie i czekając aż ryba, powiedzmy leszcz, ją odnajdzie (tzw. przystawka). Czegóż trzeba więcej?Chwastem więc może sobie krąp być dla rybaków, wędkarze natomiast powinni go polubić. Jeśli zaś my skupiliśmy się głównie na różnicach między nim a leszczem, to dlatego, że właśnie kłopoty z rozróżnieniem są pierwszą rzeczą, jaka na ogół kojarzy się z tą parą. Nie łudźmy się zresztą; mimo skatalogowania tylu różnic zdarzają się wypadki, wobec których nawet najwięksi specjaliści stają bezradni. Czy to jakieś złośliwe pokrzyżowanie cech, czy wprost skrzyżowanie gatunków...„Ta natura jest niezmierna" — śpiewali Starsi Panowie. SZCZUPAKEsox luciusRodzina: szczupakowate Średnia wielkość: 60 cm Wymiar ochronny: 40 cmOkres ochronny: 1 stycznia — 30 kwietniaRekord krajowy: 24,1 kg, 128 cm Tarło: marzec — maj Spójrzmy na tę rybę. Wydłużone ciało, jednako niemal wysokie od łba po nasadę płetwy grzbietowej. Pod nią — duża płetwa odbytowa, a obie przesunięte całkowicie do tyłu, w okolice dużego i silnego ogona. Zespół tych trzech płetw, skupionych blisko siebie i osadzonych w mocno umięśnionej tylnej części tułowia, znamionuje zdolność do błyskawicznych zrywów. Płaski łeb, zakończony wielką, uzbrojoną w liczne szydełkowate zęby paszczą. Kiedy zamknięta, wygląda jak skrzywiona w złym grymasie. Rozbójnik, ponury i wszechpotężny władca wód!Pozory. Albo historia.Istotnie pływak ze szczupaka znakomity, ale tylko na bardzo krótkie dystanse. Wystrzela jak torpeda na przepływającą mimo rybkę, ale jeśli chybi, to na ogół nie ugania się ani nie ponawia ataku. Nie z lenistwa. Skok kosztuje go tyle energii, że musi przynajmniej krótko odpocząć przed następnym. Nie trudno przy tym o chybienie. Jest krótkowidzem. Atakuje na sygnał odebrany przez linię boczną, wyczuwającą drgania wody wytwarzane przez przepływającą w pobliżu rybę. Dopiero w bezpośredniej bliskości ofiary przechodzi na precyzyjniejsze „naprowadzanie wzrokiem".Wtedy może być za późno. Stara się więc możliwie skrócić długość skoku. Podpuszcza ofiarę blisko. Litościwa natura pokryła mu boki żółtozłotymi plamami. W połączeniu z barwą grzbietu i boków, w której najczęściej przeważają różne odcienie zieleni, pozwala to naszemu drapieżcy maskować się wśród roślin. Jeśli ich brakuje, to czai się za czymkolwiek: pniem zwalonego drzewa, resztkami starych pali, kamieniami, a nawet jakimiś źdźbłami. Mogą nie przesłaniać nawet czubka nosa, ale ważne (dla szczupaczego samopoczucia raczej), że coś przed tym nosem ma.Czy to krótkowzroczność sprawia, czy nieokiełznana żarłoczność, dość na tym, że szczupak atakuje często ryby niewiele mniejsze od siebie lub nawet równe wielkością. Źle to się dla niego kończy. Zęby ma bowiem nie tylko duże i ostre, ale także przechylone lekko do tyłu. Jeśli zatopi je w rybie, wymagającej pełnego rozwarcia pyska, to może ona przesuwać się już tylko w jednym kierunku (tę właściwość wykorzystują niektórzy wędkarze, łowiąc szczupaki bez haczyka, na przynętę zawiniętą w kłębek gazy; zaplątawszy się w nią zębami nie jest w stanie się uwolnić). Taką rybę albo stopniowo połknie trawiąc po kawałku, albo się udusi, bo oddychanie ma bardzo w tej sytuacji utrudnione.Liczne są wypadki znajdowania martwego szczupaka, trzymającego w paszczy rybę, którą nierzadko bywa drugi szczupak prawie tej samej wielkości. I trzeba przyznać, że wcześnie zaczyna; ze stawów narybkowych wyjmuje się szczupaczki 5-centymetrowe, z do połowy połkniętym 3,5-centymetrowym. Ilustruje to — zaznaczmy — trudności, jakie nastręcza sztuczna hodowla narybku drapieżników.Jak widać, nigdy szczupak nie miał lekkiego życia. Teraz powodów do ponurego grymasu zyskał jeszcze więcej. Występuje wprawdzie w wodach najróżniejszych, od rzek pstrągowych (z wyjątkiem najwyższych odcinków) po śródleśne bagienka i słonawe wody morskie. Jego obecność jednak warunkują możliwości rozrodu, czyli istnienie bądź litoralu jeziornego o czystej wodzie, bądź podobnych doń części innych zbiorników czy rzek. Te zaś są najbardziej narażone na ujemne skutki działalności człowieka.Litoral jako pierwszy ulega niszczącemu wpływowi spływających z pól nawozów i chemikaliów, a także ścieków z osiedli, ośrodków wypoczynkowych, biwaków. Te ostatnie dwa skutkują nie tylko ściekami; także mechanicznym niszczeniem litoralu i to na dużą skalę. Są na Pojezierzu Mazurskim jeziora, w których na każdy metr linii brzegowej wypada rocznie ponad 200 „dniówek wypoczynkowych". Inaczej: pominąwszy pięć miesięcy zimowych, codziennie na tymże metrze jedna osoba przebywa od rana do wieczora. Na jeziorze Gim, na przykład, wypada nawet więcej: 284 osobodni na metr linii brzegowej rocznie. Jak więc litoral ma istnieć i funkcjonować?A na tym przecież nie koniec. Zabiegi melioracyjne dodatkowo zmniejszają powierzchnię tej i tak już naruszonej strefy. Powodują też zbyt szybkie obsychanie łąk, zalanych podczas wiosennych przyborów. Odsłonięta ikra zasycha i niszczeje. Gdzie nie dotarły melioracje i chemia, tam czyha prymitywny przeżytek, kłusownik-barbarzyńca. Z ościeniem, widłami, koszami poluje na ogłupiałe szczupaki, odbywające gody na płyciznach, zalanych łąkach, w kanałach i kanałkach łączących zbiorniki, a nawet w rowach. Czego zaś nie dokonują ani chemia, ani melioranci, ani kłusownicy, dopełniają wędkarze. Z nastaniem maja tłumnie ruszają na szczupakowe łowy, bo już wolno, już sezon! To nic, że szczupak, wygłodniały i wychudzony po tarle, stanowi zdobycz łatwą i niezbyt ciekawą. Nie dziw, że jeszcze trochę, a zaczniemy mówić o nim jako o gatunku ginącym.A przecież ma on, jak wszystkie drapieżniki, ważną rolę do odegrania. Usuwa ze środowiska osobniki słabe i schorowane, bo takie najłatwiej upolować. Nie dopuszcza do nadmiernego rozplenienia się innych gatunków. Właśnie spowodowany m.in. eutrofizacją brak drapieżników jest przecież jedną z przyczyn „przeleszczenia" czy „przepłocenia" wielu naszych zbiorników. Co nie przeszkadza, że w innych wodach rybacy muszą ograniczać liczebność szczupaka, a nawet starać się całkiem go usunąć. Chodzi o takie stawy i jeziora, w których jego regulacyjna i sanitarna funkcja nie ma znaczenia, żarłoczność natomiast byłaby przyczyną strat hodowanych tam ryb, cennych gospodarczo. Na ogół jednak — powtórzmy — szczupaka jest raczej za mało niż za dużo, zwłaszcza że ma on nieodparty urok dla amatorów wędki.Można w szczupaku upatrywać żarłocznego zbója, można wiecznie głodnego olbrzyma, nieco tragicznego w tym kontraście między siłą i zwinnością, a bezradnością wobec zmian środowiskowych, tak gładko znoszonych przez jego ofiary. Jak go jednak wypatrzyć?Płynąc łódką w pobliżu płytkiego i spokojnego biegu rzeki lub przedzierając się przez nadwodne zarośla, albo w pobliżu trzcin jeziornych czy na niezbyt głębokich łąkach podwodnych wpatrujmy się uważnie w wodę. Wcześniej czy później aż drgniemy z wrażenia, kiedy leżąca gdzieś kłoda czy grubsza gałąź przesunie się nieznacznie, a wysiliwszy wzrok dojrzymy u jej boków lekko wachlujące płetwy. To odpoczywający szczupak. Łatwo go rozpoznać po „kołkowatym" kształcie, bo prawie na całej długości jest jednakowo gruby.Żerujący szczupak w pogoni za zdobyczą wyskakuje czasami na powierzchnię wody. Jeśli nie uda nam się wśród rozbryzgów ujrzeć płetwy czy rozwartej paszczy, to przynajmniej usłyszymy charakterystyczny plusk. Bardzo często niewielkie szczupaki „spławiają się" tuż przy trzcinach. Edited March 9, 2015 by Maxell Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted March 10, 2015 Author Report Share Posted March 10, 2015 SUMSilurus glanisRodzina: sumowate Średnia wielkość: 100 cm Rekord krajowy: 67,5 kg, 225 cm Wymiar ochronny: 50 cmOkresu ochronnego nie maTarło: maj — lipiec To naprawdę wielki drapieżnik. W obu tego określenia znaczeniach: i ogromny, i niebywale drapieżny.Co do wielkości, jaką może osiągać, nie ma jasności. Rekord wędkarski nie może tu być przecież żadną rzeczywistą miarą. Wiadomo natomiast na pewno, że od czasu, kiedy z naszych wód zniknął ostatecznie jesiotr za chodni, sum jest w nich rybą nie tylko największą, ale też znacznie różniącą się od pozostałej, co najwyżej 20-, 30-kilogramowej drobnicy. Na tym kończą się wiadomości pewne. Do pozostałych trzeba podchodzić z dużą ostrożnością. Największy blagier naszej literatury przedstawiał się dumnie po łacinie: Zagłoba sum! Znaczy to wprawdzie „Zagłoba jestem", dziwnym trafem łączy jednak brzmieniowo imć Jana Onufrego z równie blisko ocierającym się o blagę Silurem. Osądźmy zresztą sami.Już w II wieku naszej ery Claudius Aelianus w dziele „De natura animalium" („O naturze zwierząt") opisał łowienie wielkich sumów. Rybak, wedle niego, wjeżdżał do rzeki wozem zaprzężonym w woły. Do jarzma był przymocowany gruby sznur z potężnym hakiem, na nim zaś kawałek wątroby. Gdy ryba połknęła tę przynętę, zaczynało się przeciąganie. Sądząc po tym, że jest to opis łowienia sumów, a nie polowania na woły, można przypuszczać, że to jednak one były górą.W „Ichtiologii" z roku 1788 opat Bonaterre pisał z kolei o złowionym niespełna trzydzieści lat wcześniej w Odrze sumie, ważącym (po wypatroszeniu!) siedem i pół cetnara. Niestety, nie wiemy, jaki to był cetnar. Jeśli tzw. zwykły, to by oznaczało, że przed wypatroszeniem sum ważył około 400 kg. Jeśli zaś metryczny, to musiałby ważyć dwa razy tyle. Nawet jak na legendę byłoby to przesadą nieprzyzwoitą. Imć Zagłoba się kłania.Również czterystukilowca i również złowionego w Odrze spotykamy w kolejnej księdze. Tym razem — w wydanym na początku naszego wieku dziele „Ryby Rosji", autorstwa rosyjskiego uczonego Sabieniejewa. Geograficznie biorąc, rzeka jak gdyby niezupełnie pasuje do tytułu rozprawy, ale mniejsza z tym. I tak naukowcy, suche wyliczenia przedkładający ponad poezję starych przekazów, wielkość suma europejskiego sprowadzili do zaledwie 150 kg (niektóre źródła podają 300), przy 3 m długości i wieku ponad czterdzieści lat. Ta trzeźwa rzeczowość też jednak pozostaje najwidoczniej pod wpływem sumiastowąsego Zagłoby, skoro jeszcze kilkanaście lat temu nie było ponad wątpliwość udokumentowanych przypadków złowienia okazów ważących więcej niż 90 kg. Dopiero w roku 1979 słowacki wędkarz złowił w Dunaju wąsacza 110-kilogramowego, co zostało udokumentowane, jak na potrzeby zainteresowanego aż za dobrze, bo sądowo; za niezbyt dla nas zrozumiałe uchybienia w postępowaniu ze złowioną rybą, szczęśliwy (?) łowca został zasądzony na półtora roku więzienia. Od 110 kg do 150, a tym bardziej do 300 jeszcze dość daleko, ale to już coś jest. Zagłoba też nie tylko blagował.Otarliśmy się i my o opowieści naocznych świadków złowienia wodnych olbrzymów. Pewien młody sztygar opowiadał, jak to w pobliskim jeziorze grasował sum, tak nonszalancki, że nie tylko porywał kaczki i inny drób inwentarski, ale także dobierał się do zażywających kąpieli dzieci. Zezłoszczeni mieszkańcy postanowili skończyć z zawadiaką. Zamówili więc u kowala specjalny hak, nadziali nań upieczoną kaczkę (że też nie szkoda im było!) i dowiązali do solidnej liny (czy może łańcucha, ten szczegół uleciał nam z pamięci).To wszystko nasz opowiadacz znał z relacji. On sam znalazł się na miejscu, kiedy już było po wszystkim. Widział tylko zdobycz załadowaną na wóz. Opisał to bardzo plastycznie, demonstrując szerokość ryby, pokazał ile jej jeszcze wystawało poza wóz, nie pominął takich szczegółów jak oblepiające tułów zielsko. Człek był w ogóle budzący zaufanie (nie wędkarz), nie znaleźliśmy więc powodu aby nie dać wiary. Oszacowaliśmy, że egzemplarz mógł ważyć około 300 kg przy długości około 4 m.Zasadniczo ani w tym obrazie, ani w jego wiarygodności nic się nie zmieniło do tej pory. W pewnym sensie nawet przeciwnie: co jakiś czas dochodziły nas kolejne zasłyszane opowieści o wyławianych z jezior sumach olbrzymach. Dotyczyły one różnych czasów i różnych okolic, ale nieodmiennie pojawiały się w nich kąpiące się dzieci, hak wykuty przez kowala, pieczona kaczka jako przynęta i zwisający z chłopskiego wozu ogon. Niechybnie potwierdzała się w ten sposób prawdziwość porzekadła o powtarzaniu się historii. Zagłoba przecież był tylko jeden, a i to dawno.Nie należy tracić nadziei, że kiedyś jednak dowiemy się ostatecznie, jak wielki może być sum. Znacznie mniej wątpliwości budzi druga cecha tej ryby: drapieżność. Istotnie żywi się wszystkim, co się w wodzie lub jej pobliżu porusza: od większych bezkręgowców, przez mniejsze i większe ryby, po żaby, piżmaki i ptactwo wodne. Podobno rzeczywiście znane są wypadki porywania przez duże okazy kąpiących się dzieci; tę informację podajemy za „Małym słownikiem zoologicznym". Z innych relacji, w których wiarygodność nie ma powodu wątpić, wynika, że drapieżca ten potrafi pokąsać zanurzoną w wodzie rękę rybaka. Pewien autor węgierski pisze, iż zaobserwowano też, jak ogonem zamiata do wody hałasujące nad nią turkucie podjadki (ogromne owady z rzędu szarańczaków) i ze smakiem je połyka. Przekazujemy, aby uniknąć zarzutu, że odrzucamy wszystko, czego nie potwierdzają nasza wiedza i własne doświadczenie.Żarłoczność suma sprawia, że wędkarze nie mają na ogół kłopotu z dobraniem na niego skutecznej przynęty. Większy z jego wyciągnięciem. Chyba, że ktoś nastawia się na złowienie właśnie dużej sztuki i odpowiednio do tego przysposabia sprzęt. Są tacy specjaliści. Z mocnym wędziskiem, grubą, prawie milimetrowej średnicy żyłką i ogromną błystką obrzucają cierpliwie miejsca, w których przebywają duże osobniki. W samej Warszawie wyciąga się w ten sposób z Wisły w okolicach elektrociepłowni siekierkowskiej lub żerańskiej (sumy lubią ciepłe wody) kilkanaście okazów rocznie; a potrafią ważyć do 50 kg. Niezbyt to sportowy sposób, a przy tym budzi zastrzeżenia natury etycznej. Błystka bowiem jest skuteczna tylko przez krótki czas po tarle suma. Najprawdopodobniej ten drapieżnik, troskliwie pilnujący złożonej ikry, przepływającą obok z furkotem blaszkę traktuje jako zagrażającego potomstwu intruza i rzuca się, by go odpędzić.Przeważnie jednak używa się sprzętu umiarkowanie mocnego. Nie daje on tej pewności złowienia na zasadzie „pięć minut i po wszystkim", ale za to ileż emocji!Jest lato, rok 1969, wczesny ranek. Idący do pracy robotnicy słyszą krzyki, dobiegające od pobliskiej odnogi Warty. Wbiegają na wał i ukazuje im się osobliwa scena. W łódce siedzi ich kolega, z całych sił ściskając krótką wędeczkę, wygiętą w łuk. Wiosła leżą wzdłuż burt, żadnego silnika nie ma, a łódka pruje wodę jak motorówka. „Chłopaki, skoczcie do POM-u i załatwcie mi urlop! Suma ciągnę." To, co widzą, mówi im, że z tym ciągnięciem jest akurat na odwrót. Biegną jednak. Po pracy wracają, ale jeszcze godzinę przychodzi im czekać, aż łódka przybije do brzegu — z sumem ważącym przeszło 50 kilogramów. Wędeczka okazuje się zmyślnie przerobioną stalową szpadą. Wciągnięcie zaś suma do łodzi było — po całkowitym wyczerpaniu go walką — możliwe dzięki zastosowaniu specjalnego chwytu za dolną szczękę.Bywa i inaczej. Lipiec 1976 roku, kanał Augustowski. Wędka zastawiona na szczupaka, z żywą rybką jako przynętą. Bierze prawie półtorametrowy sum. Po półgodzinnych zmaganiach wykłada się zmęczony na powierzchni, daje się podciągnąć do samego brzegu. Pogromca, choć wędkarz doświadczony, nie miał dotąd do czynienia z sumami. Nie wie, że na widok człowieka lub po dotknięciu czymkolwiek zdobywają się na zryw rozpaczy. W tego też, przy przedwczesnej, jak się okazuje, próbie wyjęcia z wody wstępuje nowe życie. Piorunem rusza wzdłuż burty i kilkanaście metrów dalej kryje się w podwodnej pieczarze. Nie pomaga postukiwanie w napięte wędzisko, nic nie daje „pompowanie". Jeden z kibiców (gdzież ich nie ma!) rozbiera się i wchodzi do wody. Ręce obsuwają się po śliskim cielsku; jak tkwiło tak tkwi. Próbują wypłoszyć tupaniem, poszturchiwaniem — i nic. Po dwóch godzinach wyczerpują się pomysły i cierpliwość. Mocne pociągnięcie wędką,- suchy trzask, i wędkarz może przynajmniej pójść nareszcie do domu. Haczyk z kawałkiem żyłki pozostaje wraz z rybą w pieczarze.Tak, o sumie można by w nieskończoność. Poprzestaniemy więc na jednej jeszcze tylko ciekawostce. Otóż wykazuje on osobliwego rodzaju wrażliwość na niektóre odgłosy. Na ogół wszelki hałas ryby odstrasza. Ta natomiast, przynajmniej w niektórych wypadkach, podąża do źródła dźwięku. Tak można by traktować wspomnianą wcześniej reakcję na turkucie, gdyby — oczywiście — dać jej wiarę. Także z rezerwą odnosilibyśmy się do pogłoski, że niektórzy rybacy zwabiają sumy w pobliże łodzi naśladując pisk myszy. Ale z pewnością całkiem pospolitym urządzeniem do ich wabienia jest tzw. sumówka lub inaczej kwok. Wygląda jak tłuczek kuchenny o zakrzywionym trzonku, z łyżkowatym wklęśnięciem na końcu; wykonany bywa z twardego drewna, kości lub rogu. Przy umiejętnym uderzaniu nim o powierzchnię wody i prowadzeniu tuż pod nią wydaje rodzaj cmoknięcia. Na ten odgłos nasz drapieżnik opuszcza kryjówkę i płynie prosto do źródła dźwięku.Wygląd suma jest bardzo charakterystyczny. Szeroki łeb, maleńkie oczka, dwa długie wąsy na szczęce górnej i cztery małe — na dolnej. Te wąsy są jednym z narządów smaku. Szeroka paszcza uzbrojona w mnóstwo drobnych zębów. Ciało wydłużone, bezłuskie, o plamistym brązowo-czarnym ubarwieniu. Płetewka grzbietowa ma wielkość raczej symboliczną, za to bardzo długa jest odbytowa.Niełatwo go wypatrzyć. Występuje w jeziorach, zbiornikach zaporowych, środkowych i dolnych biegach rzek. Przebywa najczęściej w kryjówkach pod korzeniami, w jamach, wśród zatopionych drzew czy wraków, lub tuż przy nich. Na krótkie wycieczki na żer wybiera się głównie nocą. Jedynie na tarło sumy wybierają płytsze miejsca, gdzie przygotowują gniazda z korzeni i szczątków roślin. Słyszy się czasami o osobnikach, wygrzewających się na jeziornych płyciznach. Nie możemy jednak ręczyć za to. W ogóle, te sumy i jeziora...Dość pewnym miejscem na spotkanie z nimi są natomiast głębie zbiorników zaporowych. Niejeden nurek, opuszczony tam na dno dla sprawdzenia stanu zapory, wracał zielony z... wrażenia, oczywiście, jakie wywarł na nim widok snujących się olbrzymów.O ile nie ma na ogół kłopotów z rozpoznaniem suma dużego, to małego dość łatwo pomylić z inną rybą. Jest nią SUMIK KARŁOWATYIctalurus nebulosusRodzina: sumikowate Średnia wielkość: 20 cm Okresu ochronnego nie maWymiarem ochronnym nie objętyRekord krajowy: 1,25 kg, 45 cm Tarło: czerwiec Sprowadzony do Europy z Ameryki Północnej pod koniec ubiegłego wieku, kiedy to próbowano aklimatyzacji wielu gatunków ryb, rozmnożył się i zadomowił na dobre. W niektórych krajach aż za dobrze. We Francji, gdziena swobodzie znalazł się w wyniku „ucieczki" z paryskich akwariów do Sekwany, traktuje się go jako uciążliwy chwast, konkurujący skutecznie o pokarm z innymi, cennymi gatunkami. U nas nie rozmnożył się aż w takim stopniu, ale w niektórych zbiornikach potrafi zdrowo dopiec pozostałym mieszkańcom. Osiąga rozmiary mniejsze niż w swoich naturalnych wodach amerykańskich.Od suma różni się nieznacznie ubarwieniem, ma więcej odcienia złotego. Wyraźniejsze są pozostałe różnice. Sumik karłowaty ma osiem wąsów, mniej więcej jednakowej długości (sum — sześć, dwa wyraźnie dłuższe). Płetwa odbytowa jest zdecydowanie krótsza, a grzbietowa proporcjonalnie większa i zaokrąglona (u suma — ostro zakończona). Wreszcie sumik karłowaty ma płetwę tłuszczową, czyli fałd skórny pozbawiony promieni, w tylnej części grzbietu.Naturalnym jego środowiskiem jest strefa przybrzeżna wód stojących lub wolno płynących, gęsto porośnięta roślinnością. Pożywienie wyszukuje w miękkim, mulistym dnie. Wędkarze żywią na jego temat odczucia mieszane. Nie jest wybredny, należy więc do ryb, które biorą zawsze. To dobrze. Ale znów tak żarłoczny, że łyka przynętę z haczykiem bardzo głęboko. To z jednej strony dobrze, bo łatwo się łowi, z drugiej źle, bo trudno ten haczyk wyciągnąć. Zwłaszcza że sumik ma twarde i ostre pierwsze promienie płetw piersiowych (te w dodatku piłkowane) i grzbietowej, a na domiar u ich nasady mieszczą się gruczoły jadowe. Skaleczenia tymi promieniami goją się więc bardzo powoli. Rzuca się na przynętę natychmiast. To i dobrze, bo nie trzeba długo czekać, i źle, bo nie ma mowy o złowieniu jakichkolwiek innych ryb, jeśli on znajduje się w pobliżu; nie zdążą.Ostatecznie więc wydaje się, że najbardziej lubią sumika wędkarze początkujący, ale szybko im to upodobanie mija. Tym szybciej, im więcej stracą haczyków i im więcej zanieczyszczonych jadem skaleczeń nie chce się ani rusz zagoić. Dla wędkarzy z ambicjami na coś lepszego sumik jest po prostu plagą. SANDACZStizostedion luciopercaRodzina: okoniowate Średnia wielkość: 60 cm Wymiar ochronny: 45 cmOkres ochronny: 15 marca — 31 majaRekord krajowy: 15,6 kg, 109 cm Tarło: kwiecień — czerwiec Bez obawy o popełnienie błędu można powiedzieć, że u sandacza wszystko zaczyna się od wąskiego gardła. Przy drapieżnym trybie życia skazuje go to na zjadanie drobnych rybek. Te żyją głównie w toni, żywią się zaś planktonem. Czyli sandacz najlepiej będzie się czuł w wodach obfitujących w plankton. Plankton nadaje wodom mętność — i już mamy: sandacz trzyma się wód mętnych! Jeśli nawet rozumowanie trochę uproszczone, to wniosek mniej więcej poprawny.Przybył kilka wieków temu ze wschodu Europy. Do niedawna występował względnie obficie jedynie w zalewach Wiślanym i Szczecińskim oraz w jeziorach pobrzeża Bałtyku. Potem stał się typowym mieszkańcem większości naszych rzek w ich nizinnym biegu, a ostatnio coraz częściej spotyka się go w jeziorach. Nic dziwnego. Przyspieszona eutrofizacja prowadzi do zmniejszania przezroczystości, a przy tym dno często pozostaje jeszcze wciąż twarde (odłożenie warstwy mułu musi jednak potrwać). Takie zaś właśnie dno, piaszczysto-żwirowe, sandaczowi odpowiada najbardziej.Jeszcze szybciej dogodne warunki dla sandacza pojawiają się w zbiornikach zaporowych. Jako twory sztuczne są one pozbawione tych mechanizmów regulacyjnych, którymi jeziora bronią się (ze zmiennym skutkiem) przed szybkim starzeniem. Toteż zauważono, że zbiorniki zaporowe, po krótkotrwałym okresie wybitnie szczupakowym, przechodzą dość szybko we względnie trwałe stadium rozwojowe, w którym przeważającą rybą drapieżną staje się sandacz.Nie wiadomo, czy cieszyć się tym, czy martwić. Francuzi z niepokojem patrzą na rozprzestrzenianie się sandacza w ich wodach. Na, ale tam jest on rozsadnikiem groźnej choroby — bucefalozy. U nas głównym powodem do zmartwienia może być raczej swoista konkurencja między nim a szczupakiem. Choć zasadniczo każdy z nich przebywa w innej strefie — pierwszy raczej w toni, drugi raczej w litoralu — nie bardzo mogą występować obok siebie. Sandacz bez trudu zajmuje przy tym miejsce, zwolnione przez szczupaka, nieodpornego na pogarszanie warunków. Sam natomiast nie daje się z powrotem wyprzeć temu drugiemu, nawet jeśli warunki życiowe się poprawią. Ale żadnej niepowstrzymanej jego inwazji nie musimy się obawiać. Ostatecznie, lubi on wprawdzie wodę mętną, ale dobrze natlenioną, nie zanieczyszczoną, nie zamuloną. Nadmiar takich długo nam jeszcze nie grozi.Z wyglądu kojarzy się ze szczupakiem (wielkość, smukłość, duża paszcza), a jednocześnie z okoniem (układ i charakter płetw, „tygrysie" pręgi). Znajduje to odbicie w drugim członie nazwy systematycznej: lucio- (Esox lucius — szczupak) -perca (Perca fluviatilis — okoń). Podobnie jest z nazwą angielską. Szczupak — pike, okoń — perch, sandacz — pikeperch.Grzbiet ma barwę zielonoszarą, boki bladoszare. Charakterystyczna paszcza, wycięciem sięga aż za oczy; uzbrojona w duże, „psie" zęby, wystające w przedniej części pyska. Stąd słowacka nazwa zubac (= zębacz). Oczy sandacza jakby lekko opalizowały, co nadaje im nieco niesamowity wygląd. Jeśli wyjętego z wody oglądamy nocą, w świetle latarki, świecą na czerwono.Za dnia woli się trzymać głębszej wody. Niezbyt skory do gonitw czyści dno z rybek chorych bądź świeżo śniętych. W nocy ożywa i podpływa bliżej powierzchni. Zdarzają mu się, zwłaszcza o świcie, gonitwy połączone nawet z wyskokiem nad wodę. Wędkarze praktycy twierdzą, że najczęściej taki wyskok kończy się dwoma uderzeniami o wodę.Prócz tego na płytsze wody sandacz wypływa dla odbycia tarła. Po złożeniu przez samicę ikry samiec przez kilka dni troskliwie pilnuje gniazda. Ruchami płetw piersiowych odświeża wodę otaczającą ikrę i usuwa osadzający się muł. Wykazuje wtedy dużą agresywność. Zdarza się, że kąsa rękę rybaka, nieopatrznie zanurzoną w pobliżu gniazda. Tak więc i ten sposób rozpoznawania go trudno zalecać.Łowienie sandacza na wędkę wymaga wielkiej ostrożności. Płoszy go najmniejszy hałas i najlżejszy opór ze strony wędki. Jego amatorzy zarzucają więc na przynętę (najczęściej martwa lub żywa rybka) daleko od brzegu lub łodzi, unikając wszelkich tupań (niektórzy wykładają dno łodzi gumą). Po wzięciu przynęty pozwalają mu daleko odpłynąć, nim zahamują wysnuwanie się żyłki z kołowrotka i zamaszystym ruchem wędziska spowodują wbicie haczyka. Niestety, już nie w paszczę, lecz w mięsisty przełyk ryby. To ostatnie sprawia, że zwolennicy wędkowania sportowego, wymagającego błyskawicznego refleksu, a przy tym umożliwiającego wypuszczenie ryby do wody w stanie możliwie nieuszkodzonym, gardzą łowieniem sandaczy. Mimo że ryba ta pod wieloma innym względami jest bardzo atrakcyjna. Zwłaszcza zaś pod względem kulinarnym. Kto z powodzeniem ominie ogromne kolce grzbietowe i ostre kostne wyrostki pokryw skrzelowych, otrzyma nagrodę w postaci wspaniałego, delikatnego, a przy tym nie tłustego mięsa sandacza. JAZGARZAcerina cernuaRodzina: okoniowateŚrednia wielkość: 18 cmRekord krajowy: 23 cmWymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maTarło: kwiecień – maj Jego stada trzymają się dna w wodach czystych i dobrze natlenionych. Rozmnaża się bardzo szybko i wszystkim właściwie zawadza. Dla jednych ryb stanowi konkurencję pokarmową, podjadając organizmy denne. Inne niszczy dodatkowo, wyżerając ich ikrę i wylęg. Nic więc dziwnego, że rybacy uznali go za wyjątkowo uciążliwy chwast. Wędkarze też nie darzą jazgarzy ciepłym uczuciem. Jeśli na łowisku znajdzie się ich stado, żegnaj, inna rybo. Chyba że przejdzie się na przynętę roślinną, której jazgarz nie ceni. Inaczej za każdym zarzuceniem wędki wyciąga się to coś małego, śliskiego i kłującego. Złowienie jednej sztuki nie odstrasza bowiem pozostałych.Także zimą, podczas której przebywa w zagłębieniach dna, rzuca się na przynętę szybciej niż inne ryby. Na łowiskach podlodowych, uczęszczanych i przez wędkarzy i przez jazgarze, lód bywa pod wieczór usłany tymi rybkami, ciskanymi w złości. Niesłusznie. Istotnie, nie ma powodu, aby je pieczołowicie wpuszczać z powrotem do wody, ale też — pomijając względy etyczne — takie postępowanie to czyste marnotrawstwo. Mięso jazgarza jest przecież bardzo smaczne (jak zresztą i mięso pozostałych naszych okoniowatych). Jedyną przeszkodą w wykorzystaniu stanowi uciążliwość sprawiania tylu małych rybek. A nie trzeba. Bez większego kłopotu można z nich ugotować wyśmienitą zupę.Z kształtu przypomina okonia, z barwy raczej sandacza. Nie na tyle wszakże, żeby rozróżnienie miało nastręczać jakiekolwiek trudności. Przeciętnie dorasta 10-15 cm, ale zdarzają się osobniki nawet 30-centymetrowe. Ciało ma usiane licznymi plamkami. Oprócz kłujących promieni pierwszej płetwy grzbietowej we znaki dają się ostre kolce pokrywy skrzelowej. Kaleczą często do krwi.Jedyny chyba pożytek z jazgarza (prócz mało u nas popularnej zupy) jest taki, że stanowi doskonałą przynętę na inne ryby, zwłaszcza na sandacza. UKLEJAAlburnus alburnusRodzina: karpiowate Wymiarem ochronnym nie objętaŚrednia wielkość: 12 cm Okresu ochronnego nie maRekord krajowy: 32,3 cm (?)Tarło: maj — czerwiec Ryba co się zowie wszędobylska. Lubi co prawda raczej wody stojące, ale nawet w bystrych rzekach znajdą się przecież miejsca spokojne, a w nich stada uklei. Trzymają się blisko powierzchni i dlatego są też zwane wierzchówkami. Powierzchnia wody jest ich zapasową, rzec można, spiżarnią. Chwytają z niej wszystko co jadalne: małe owady, ich larwy, nasiona roślin itp. Głównie jednak żywią się planktonem i drobnymi zwierzętami wodnymi. Wykazują przy tym niebywałą ruchliwość. Podpływają natychmiast do każdego kąska pojawiającego się w zasięgu wzroku. Spłoszone pierzchają błyskawicznie, lecz zaraz wracają z powrotem. Krótko mówiąc — uklejki robią w wodzie tyle zamieszania, że wydaje się, jakby ich było jeszcze więcej niż jest.Ciało ma wydłużone, zdecydowanie spłaszczone bocznie (a więc wąskie, kiedy się patrzy z góry), pokryte delikatnymi, łatwo odpadającymi łuskami. Dawniej z tych łusek wytwarzano srebrzystą masę, używaną do wyrobu sztucznych pereł. Ubarwienie grzbietu ciemne, zielonkawe lub niebiesko-szare, boków — srebrzyste. Charakterystyczne jest wyraźnie górne położenie pyszczka, przystosowanego do żerowania powierzchniowego.Te niewielkie ryby otacza osobliwa mieszanina lekceważenia i ciepłego poważania. Rybacy łowią niewielkie ich ilości z przeznaczeniem na konserwy („ukleja plany zakleja" — głosi rybackie powiedzonko). Używają jej też jako przynęty na ryby drapieżne, podobnie zresztą wędkarze. Ci z kolei albo irytują się setnie, kiedy stadko uklejek obżera przynętę z haczyka, zanim zdąży ona opaść na dno, do właściwego, większego adresata, albo cieszą się, kiedy to dzięki nim właśnie unikają upokarzającego powrotu do domu „o kiju". Inne ryby zawodzą dość często, ukleje — prawie nigdy.Z tego też powodu, a także z powodu powszechności występowania, są one rybami dość często łowionymi podczas zawodów wędkarskich. Stąd przeciwnicy takiej formy wędkarstwa nazywają zawodników „uklejarzami". Ani nazwa trafna, ani zawarty w niej ładunek pogardy słuszny. Mamy tu do czynienia z klasycznym przejawem nietolerancji wobec ludzi mających odmienne od naszych upodobania, połączonej z jaskrawą nieznajomością rzeczy.Zawodnik nie może przecież wybierać ani pory, ani miejsca łowienia. W obrębie przydzielonego mu stanowiska musi w wyznaczonym czasie złowić jak najwięcej ryb spośród tych, które akurat tam są. Ukleje bywają rzeczywiście najczęściej, ale zdarzają się i ryby większe, a nawet całkiem duże. I - o czym mądrale na ogół nie wiedzą — zawodnik, który raz wyławia kilkaset (czasem prawie tysiąc) wierzchówek w ciągu trzech godzin trwania konkurencji, kiedy indziej na cienką jak włos żyłkę wyciąga kilkukilogramowego karpia w takich warunkach, w jakich zarozumiały prześmiewca by pozostał albo bez brania, albo bez haczyka.Samo łowienie uklejek wymaga zresztą niemałych umiejętności, choćby ze względu na konieczność błyskawicznego zacięcia, nie mówiąc już o reszcie owej rozległej i złożonej umiejętności. A że połów niezbyt imponujący? Przecież nie tylko na zawodach łowi się dla łowienia, a nie dla zdobycia ryby.Jest jedną z ryb najłatwiejszych do wypatrzenia. Ciemne, ruchliwe przecinki, uwijające się tuż pod powierzchnią, to właśnie ukleje. Sypnijmy garść okruchów, a natychmiast rzucą się i w mgnieniu oka oczyszczą wodę. Do większego kawałka również ruszą na wyścigi z krasnopiórkami czy innym drobiazgiem. Podskubywany przez nie okruch nie spada równomiernie, lecz pchany małymi noskami uskakuje to w boki, to do góry — co wygląda, jakby rybki grały nim w piłkę.Często się nam zdarzy obserwować uklejki nad powierzchnią wody, w sytuacjach dla nich skrajnie niemiłych — kiedy mianowicie wyskakują w ucieczce przed drapieżnikiem. Właśnie one stają się najczęstszymi ofiarami w tej części wody. CIERNIKGasterosteus aculeatusRodzina: ciernikowate Wymiarem ochronnym nie objętyŚrednia wielkość: 5 cm Okresu ochronnego nie maRekord krajowy nie notowany Tarło: wielokrotne, od wiosny do końca lata Spotkać go można począwszy od pstrągowych potoków po karasiowe bajorka, a nawet czasami w większych kałużach, pozostających po wylewach. Trzyma się płycizn przybrzeżnych i zarośli. Jeśli przy takiej powszechności występowania nie jest na ogół zauważany, to głównie wskutek nikczemnych rozmiarów: rzadko spotyka się egzemplarze dorastające 8 centymetrów. Trzeba przyznać, że nie ma zbyt wiele czasu na rośnięcie: żyje przeciętnie zaledwie trzy lata; większość naszych ryb żyje po kilkanaście, a niektóre nawet kilkadziesiąt lat. O ile, oczywiście, dane im jest dożyć.Ciało ma wrzecionowate, silnie spłaszczone bocznie: głowę — dużą z niewielkim pyskiem skierowanym skośnie do góry. Płetwy: ruchliwe piersiowe i osadzona na silnie przewężonym trzonie ogonowa, mają kształt wachlarzyków; grzbietowa przesunięta daleko do tyłu, nad odbytową. Ale te wszystkie szczegóły budowy, acz odbiegające od tego, co zwykliśmy widywać u większości naszych ryb, nie mają dla rozpoznania ciernika znaczenia takiego, jak trzy ostre, odchylone do tyłu kolce na grzbiecie. W podobne kolce są przekształcone płetwy brzuszne. Od nich pochodzi nazwa rybki, a nawet dwie nazwy, bo znana jest też jako kolka. Trzecia nazwa, kat, bierze się zaś zapewne z wrażenia, jakie towarzyszy niezamierzonemu zetknięciu z ciernikowymi kolcami. Chodzi nie tylko o pokłute ręce; znajduje się czasem martwe drapieżniki z ciernikiem w przełyku. Zadławiły się' połykając go nie od głowy, lecz od tyłu lub — co jeszcze niebezpieczniejsze — z boku.Bardzo ciekawie zachowuje się ciernik w okresie godowym. Na ten czas samiec przybiera mocne barwy: grzbiet, normalnie stalowoszary, staje się prawie czarny z zielononiebieskimi przebłyskami, brzuch — rudoczerwony. Z roślin wodnych buduje koliste gniazdo i zagania do niego samicę (czasem kilka). Następnie wykonuje taniec godowy składający się z trzech charakterystycznych faz: wabienie, demonstracja gniazda, drżenie towarzyszące zapłodnieniu. W tym czasie jest bardzo wojowniczo nastawiony. Zwłaszcza barwa czerwona powoduje wściekłą szarżę. Snadź wszystko, co ma kolor jego podbrzusza, traktuje jako konkurencyjnego samca. Po akcie tarła wyrzuca samicę i sam pilnie strzeże złożonej ikry, a potem świeżo wyklutego wylęgu. Wykazuje w tym czasie wojowniczość nie mniejszą niż podczas przygotowań do tarła.Trudności w obserwowaniu ciernika w jego środowisku można ominąć hodując go w akwariach, co zresztą często się czyni. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted March 16, 2015 Author Report Share Posted March 16, 2015 RYBY POTOKÓW PSTRĄG POTOKOWYSalmo trutta morpha farioRodzina: łososiowate Średnia wielkość: 30 cm Rekord krajowy: 4,44 kg, 74 cmWymiar ochronny: 30 cm Okres ochronny: 1 września — 31 stycznia Tarło: październik — grudzień Gdzie tylko zachował się odcinek wody bystrej, czystej, zimnej i dobrze natlenionej, tam można liczyć na spotkanie tej ozdoby naszych rzek i strumieni. Choć wielu to wyda się dziwne, pstrąg występuje w licznych i czasem całkiem nieoczekiwanych okolicach naszego kraju. Że na południu, w całym paśmie gór, od Sudetów po Bieszczady — to nie kłóci się z obiegowymi pojęciami. Że na Pogórzu, w rzekach typu Dunajca poniżej przełomu w Pieninach, a nawet poniżej Tarnowa — to już wywołuje częstokroć niejakie zdziwienie.Ale przecież spotyka się go i w rzeczkach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, i na Roztoczu, w podbiałostockich dopływach Supraśli i Sokołdy, a także Łosośnej i Czarnej Hańczy, należących do zlewiska Niemna, w mazurskich: Łynie, Pasłęce, Drwęcy i ich dopływach. Całe Pojezierze Pomorskie, od Borów Tucholskich po Ziemię Lubuską, jest poprzecinane rzekami i rzeczkami kryjącymi rosłe nieraz okazy pstrągów.Z tego, że tyle jest miejsc występowania, nie wynika, niestety, że jest go dużo. Długość odcinków, w których warunki życia odpowiadają tej wrażliwej i wybrednej rybie, wciąż się zmniejsza. Zanieczyszczenia przemysłowe, komunalne i rolne, a także pochodzące od coraz liczniejszych ośrodków tuczu pstrąga tęczowego, odbierają wodzie przejrzystość i tlen. Dobrze, jeśli nie zmieniają jej wręcz w truciznę. Istny szał melioracji, prowadzonych czy trzeba czy nie, a w dodatku wedle najprostszej zasady: brzegi gołe, koryto pod sznurek — dzikie, kręte rzeczki, skryte pod nawisami gałęzi, przemienia w odkryte, proste kanały (ściekowe?).Skutki są opłakane. Zbyt szybkie odprowadzanie wody powoduje stepowienie krajobrazu. Ryby w takich uregulowanych rzekach nie mają kryjówek. Woda, pozbawiona osłony, pod wpływem promieni słonecznych nagrzewa się do temperatury nieznośnej dla zimnolubnego pstrąga.W górach zmorą rzek i potoków jest z kolei pobór kruszywa. Gąsienice spychaczy i łapy koparek pustoszą łożysko nie mniej skutecznie niż pogłębiarki na nizinach. Tak, obszar występowania pstrąga, pozornie tylko rozległy, kurczy się coraz bardziej. Ze szkodą nie tylko dla ryb.Wygląd pstrąga na pierwszy rzut oka zdradza doskonałego pływaka. Wysmukły, torpedowaty kształt zmniejsza opory hydrodynamiczne Krępy trzon ogonowy znamionuje zaś dużą moc tego zespołu napędowego Moc, pozwalającą nie tylko utrzymywać się w bardzo bystrym nurcie, ale jeszcze pomykać pod prąd. Silne, uzębione szczęki wskazują na drapieżny tryb życia. Płetwa ogonowa, u narybku wcięta, u dorosłych osobników jest równo ścięta. Na tylnej części grzbietu wyrasta wypełniony tłuszczem fałd skórny, czyli znana nam już płetwa tłuszczowa. Charakterystyczna dla całe rodziny łososiowatych (ale nie tylko!), u pstrąga potokowego jest przeważnie nakropiona czerwonymi cętkami.Ubarwieniem pstrąg potokowy upodabnia się do otoczenia, i to we wcale szerokim zakresie. Od środowiska zależą także barwy i układ cętek. Grzbiet i boki ciała „potokowca" z typowych górskich rzek południa kraju są ozdobione brązowo-czarnymi kropkami w obwódkach białawych oraz plamkami czerwonymi w obwódkach jeszcze jaśniejszych. Te drugie często układają się regularnie po obu stronach linii bocznej. Ich połączenie dałoby rysunek przypominający zęby piły. Bywają też rozrzucone bezładnie; wówczas ich kształt odbiega od kolistego.Potokowce z Pomorza Zachodniego i z Warmii, o barwie brązowo-złocistej, mają w białych obwódkach plamki słabo widoczne, a prócz nich wiele nieregularnych w kształcie i niezdecydowanych rdzawych i ciemno-rdzawych plamek bez otoczek. Wszystkie natomiast mają płetwę grzbietową wyraźnie nakropioną cętkami czarnymi.Mieszkańcy żyznych, spokojniejszych rzeczek nizinnych rosną szybciej osiągają większe rozmiary i są wyżsi, bardziej krępi od tych z szybkich względnie jałowych potoków górskich. Zresztą, wiele innych cech też wyraźnie zależy od środowiska i — co się z tym wiąże — przeważającego po karmu. Są specjaliści tak obeznani z pstrągami różnych rzek, że na podstawie barwy mięsa rozpoznają rzeczkę, z której one pochodzą. Tak przynajmniej twierdzą sami.Wypatrzenie pstrąga w wodzie wymaga przede wszystkim ostrożnego za chowania. Zwłaszcza, jeśli chcemy podejść sztukę większą. Mniejsze dość często można zauważyć z mostków przerzuconych nad potokami. Częste też widać je w spokojniejszych miejscach maleńkich górskich strumyczków o krystalicznym nurcie; w nich odbywa się tarło i tam wylęg pozostaje jaki czas, dopóki w miarę rośnięcia nie spłynie do większej wody.Wyrośnięte ryby trzeba już podchodzić. Tu bardzo przydają się okulary polaryzacyjne. Nie musimy przeszukiwać wzrokiem całej połaci dna. Wystarczy skupić się na miejscach za kamieniami, zwalonymi drzewami, resztkami budowli wodnych, skalnymi uskokami dna. Stanowiskiem pstrąga może być także duży dół, czyli tzw. beło. Jeśli woda jest przejrzysta, dość łatwo można w miejscach o nieco słabszym nurcie wypatrzyć ciemne grzbiety cętkowanych drapieżników zwróconych głowami pod prąd. Są one bowiem domatorami. Trzymają się swych kryjówek i tylko wychyną raz po raz, by schwytać przepływającą rybkę, skubnąć sunącego dnem rzeki kiełża lub łyknąć spływającego powierzchnią owada. Na dłużej opuszczają je tylko w okresie tarła lub znacznego spadku poziomu wody, zwłaszcza w lecie.Właśnie liczba stanowisk jest w wielu nawet czystych i żyznych rzekach czynnikiem ograniczającym liczebność pstrągów. Stąd też m.in. fatalny wpływ melioracji i poboru kruszywa.Właściwie w wodach, w których można pstrąga wypatrzyć bezpośrednio, nie ma ryby, z którą można by go pomylić. Od szerokołbego klenia wyraźnie różni się sylwetką (zarówno z boku, jak i z góry) i ubarwieniem. Podobnie trudno wziąć go za lipienia. O towarzyszącym mu w jego krainie drobiazgu nie ma co nawet tu wspominać (oczywiście, o ile sam pstrąg nie jest niemowlęcej wielkości). Jedną wszelako jego cechę warto zapamiętać: to jedyna ryba, która spłoszona znika tak błyskawicznie, że trudno spostrzec kierunek ucieczki. Niemal jakby się rozpłynął.W wodach głębszych, mniej przejrzystych, lub z innych powodów (np. ostre wieczorne podświetlenie) nie dających się przeniknąć wzrokiem, obecność pstrągów zdradzają kręgi pojawiające się na powierzchni wody. To ryby zbierają spływające na niej żywe i martwe owady. Szczególne natężenie tych łowów przypada na przedwieczorną porę dni wiosennych i letnich oraz na okresy rójki owadów — na przykład jętek. Do tych kąsków startują, oczywiście, nie tylko pstrągi.Jeśli rzeka płynie spokojnie, w pobliżu nie ma żadnego wodospadu lub innego źródła hałasu, to można pokusić się o rozróżnienie żerującej ryby po odgłosie, towarzyszącym powstawaniu kółek. Z trzech „podejrzanych" najciszej i najdelikatniej pluszcze lipień. Pstrąg nieco mocniej, najgłośniej zaś siorbie kleń. Inne ryby, chwytające owady z powierzchni, bądź nie występują w wodach pstrągowych, bądź wyraźnie różnią się wielkością i dość łatwo można odróżnić kółka od nich pochodzące. Rzecz jasna, rozpoznawanie ryb „na słuch" wymaga sporej wprawy i nigdy nie będzie całkowicie pewne.Jeszcze jedną cechą „oczkowania" pstrągów (lipieni, co prawda, też) jest pojawianie się kółek stale w tych samych miejscach — w pobliżu ich stanowisk.Wędkarze-praktycy, tropiący potokowca w rzekach pomorskich, twierdzą, że za nieomylną oznakę jego występowania można uważać krzew o czerwonych owocach, zwany dziką porzeczką. Wypatrzywszy taki krzak wśród nadbrzeżnych zarośli szczególnie pilnie przeczesują wędką najbliższe jego okolice.Bo pstrąg potokowy to ryba przede wszystkim wędkarska. Kto raz poczuł tę „burzę na wędce", ten jest już stracony. Będzie przemierzał kilometry brzegów, przedzierał się przez gęstwę zarośli, sunął ostrożnie podmokłymi łąkami, szukając tego drapieżnika, spokojnie czatującego w kryjówce. Będzie ruszał w kilkusetkilometrowe wyprawy nad sobie znaną rzeczkę gdzieś na drugim krańcu Polski, by po kilku godzinach wracać z jedną, kilkoma, a czasem — bez żadnej ryby.Łowienie pstrągów to nie siedzenie nad zarzuconą wędką. W rzekach, gdzie one występują, dopuszcza się wyłącznie przynęty sztuczne. W niektórych (nie we wszystkich) wodach może to być błystka, czyli blaszana imitacja rybki. Wrzucona do wody i ściągana przez nawijanie żyłki na kołowrotek wykonuje ruchy wabiące drapieżnika. Po to, by zaatakował, błystka musi przepłynąć tuż przy jego stanowisku. Zarzucenie jej wymaga czasami niewiarygodnej precyzji.Rzucona zbyt blisko ominie kryjówkę. Zbyt daleko — opadnie na przeciwległy brzeg. Rzut zbyt wysoki może się skończyć zaczepieniem błystki na zwisającej nad wodą gałęzi, a to najczęściej oznacza jej utratę. Rzucona zbyt płasko — ugodzi znów w sterczący z wody konar zatopionego drzewa. A jeszcze pozycja wędkarza, wciśniętego w zarośnięty brzeg, bez możliwości swobodnego wymachu wędziskiem, a za to z pełną szansą na niespodziewaną kąpiel.Oto kółko na wodzie zdradza stanowisko pstrąga. Spokojnie! Trzeba odczekać, aż po wyjściu do muszki czy innego owada wróci on na swoje miejsce i zajmie pozycję wyczekującą. Tymczasem zrywa się wiaterek i wiadomo, że jego podmuch zniesie błystkę, choćby najcelniej wymierzoną. Więc znów odczekanie.Takich rzutów powtarza się czasem setki, czasem tysiące. Po to, by któryś zakończył się tym przytrzymaniem błystki, przytrzymaniem innym niż owo, oznaczające wbicie się grotów kotwiczki w podwodną zawadę. To jest przytrzymanie, które zaraz przechodzi w szaloną walkę. Całą dzikość pstrąg wkłada w te skoki, młynki, ostre ucieczki. Niedopuszczenie do zerwania delikatnej żyłki wymaga od wędkarza opanowania i dużych umiejętności. Łowienie pstrągów to sport dla najlepszych.Można też łowić na imitację owada. O tym jednak napiszemy przy omawianiu lipienia.Teraz natomiast cofnijmy się w daleką przeszłość, do czasów, kiedy Wisła na całej długości stanowiła szlak rybich wędrówek. Nie niosła jeszcze tylu zanieczyszczeń, nie była poprzegradzana zaporami. W tych pięknych czasach podjęto w jednej z górskich wylęgarni pstrąga potokowego badania nad jego wędrówkami. Oznakowano mianowicie specjalnymi blaszkami, jak to się zwykle praktykuje, znaczną liczbę małych rybek z jednego wylęgu. Na podstawie blaszek i łusek, nadsyłanych przez wędkarzy lub rybaków, którym zdarzyło się złowić znakowane sztuki, ustalono że przeważająca ich część dotarła do strumieni w najbliższej okolicy i rosła normalnie. Nieliczne egzemplarze natomiast spłynęły do morza i po kilku latach powróciły do stron rodzinnych. Były jednak znacznie większe od braci, spędzających życie w potokach. Taki podróżnik miał przy tym wszelkie cechy identyczne jak znana od dawna TROĆ WĘDROWNASalmo trutta morpha truttaRodzina: łososiowate Średnia wielkość: 60 cm Rekord krajowy: 13,5 kg, 102 cmWymiar ochronny: 50 cmOkres ochronny: 1 września — 31 stycznia (w Wiśle i jej dopływach powyżej zapory we Włocławku oraz w przyujściowym odcinku Wisły — cały rok) Tarło: październik — grudzień Bo też i była to po prostu troć wędrowna. Ryba dwuśrodowiskowa: rozradzająca się w rzekach, po 2-3 latach spływająca do morza i po kolejnych kilku latach wracająca na tarło do rzek. Skoro tak, to dlaczego umieszczamy ją wśród ryb części potokowej? Właśnie ze względu na zilustrowane wyżej ścisłe związki z pstrągiem potokowym. Zresztą, są znane przypadki przeciwne: większość wyklutych troci spływa do morza, a nieliczne osobniki pozostają na miejscu i pędzą beztroskie (nie licząc zanieczyszczeń, melioracji, kłusownictwa oraz zdradzieckich błystek i muszek) życie pstrąga potokowego. Mimo więc znacznej różnicy w osiąganej wielkości (troć wiślana, najdorodniejsza, dorasta 15 kg), w obyczajach życiowych, a nawet mimo drobnych różnic anatomicznych, nie można jej uważać za odrębny gatunek. Stanowi wędrowną formę pstrąga potokowego. A może to pstrąg jest osiadłą formą troci? Istotnie. Systematycy przyjmują tę drugą definicję. Odzwierciedla ją nazwa systematyczna: człon trutta oznacza właśnie pstrąga, a więc troć, jako morpha (forma) trutta jest, żeby tak powiedzieć, formą „bardziej pstrągową".To rozróżnienie istnieje zresztą tylko w naszym języku. W innych mówi się po prostu o pstrągu morskim i pstrągu po prostu, ewentualnie jeszcze z przydomkiem „brązowy" (w języku angielskim) lub „potokowy" (w niemieckim). Nie udało nam się dociec, kto i po co wprowadził do naszego nazewnictwa słowo „troć". Najwyraźniej jest to spolszczona nazwa pstrąga bądź łacińska, bądź któraś z zachodnioeuropejskich: francuska truitte, angielska trout, włoska trota, hiszpańska trucha. Tę ostatnią uważamy za najbardziej podejrzaną, bo wymawia się ją „truczia" — a stąd do „troci" już tylko krok. Czyli obie te formy nazywamy pstrągiem, tylko raz z cudzoziemska, a raz po swojsku.Niegdyś troć wędrowała aż niemal do źródłowych odcinków Wisły, Odry i ich dopływów. Podróże te miewały zasięg do tysiąca kilometrów. Teraz tylko nieliczne osobniki są w stanie przedrzeć się przez bariery chemiczne, cieplne i mechaniczne. Te ostatnie to po prostu zapory. Już próg wodny we Włocławku uniemożliwia dalszą wędrówkę tarłową, a co dopiero mówić o tych w Rożnowie, Solinie itd. Owszem, zaopatrzono je w tzw. przepławki, mające właśnie służyć rybom do forsowania zapór. Te jednak albo są wadliwie skonstruowane, albo stanowią miejsce łatwych polowań dla kłusowników, a najczęściej i jedno i drugie.Toteż w ilościach znaczących wstępuje tylko do rzek wypływających z terenów przymorskich. Wprawdzie co kilka lat, przy sprzyjających warunkach wodnych, umożliwiających sforsowanie jazu w Lubiczu pod Toruniem, dość nawet licznie wchodzi do Drwęcy. Również w Brdzie i jej dopływach spotyka się troć wędrowną dość często. Co jakiś czas elektryzują wędkarzy wiadomości o jej spotkaniu w bieszczadzkim dopływie Sanu czy w Odrze pod Wrocławiem. Wszelako zasadniczymi rzekami pozostaną wpływające do morza: Rega, Parsęta z Radwią, Wieprza z Grabową, Słupia, na krótkich odcinkach (zanieczyszczenia!) Łupawa i Reda, wreszcie wpadająca do Zalewu Wiślanego Bauda.Najlepszą porą na wypatrzenie troci jest jesień, kiedy to odbywa główny ciąg tarłowy w rzekach pomorskich. Samce przybierają wówczas szatę godową, ubarwienie ciemniejsze, żółtobrązowe, dolna szczęka wygina się w charakterystyczny hak, prawie zupełnie zanikający po powrocie do morza. Do obserwacji najlepiej wybrać miejsca poniżej jazów. Jedno z nich znajduje się w samym Słupsku, przy kładce nad przecinającą park miejski Słupią, nie opodal „Baszty Czarownic". Postawszy jakiś czas można będzie spostrzec kilkudziesięciocentymetrowej długości smukłe, ciemne sylwetki ryb zwróconych głowami pod prąd. Dość dobrze widać spore, szeroko rozstawione płetwy piersiowe. Widok taki zdarza się również latem.W październiku i listopadzie można też przyjrzeć się próbom przeskoczenia jazów — na przykład na Redze w Trzebiatowie. Co jakiś czas z „dolnej wody" wyskakuje smukła torpeda. Niemal nie zdarza się, żeby jednym skokiem znalazła się powyżej korony jazu. Najczęściej opada w skośną warstwę przelewającej się wody. Tu następuje moment najbardziej dramatyczny. W rwącej masie troć usiłuje przebić się wyżej. Płetwa ogonowa, ta rybia śruba napędowa, trzepocze z niepojętą prędkością. Jeśli warstwa wody jest dość gruba, a prąd niezbyt szybki, rybie udaje się czasami dotrzeć do spokojnej „górnej wody". Rychło niknie, pomykając ku tarliskom w górze rzeki, dokąd pcha ją nieprzezwyciężony instynkt zachowania gatunku.Częściej jednak zwycięża żywioł. Walcząc cały czas rozpaczliwie troć obsuwa się w kipiel poniżej jazu, by, odpocząwszy nieco, na nowo podjąć nierówną walkę.Czasami wśród brunatnego pospólstwa trafi się tzw. srebrniak, czyli troćdojrzewająca do tarła dopiero w trakcie wędrówki. Postać to typowa raczej dla Wisły i Odry, gdzie ciąg tarłowy przypada na wiosnę. Ryby bowiem potrzebują tam znacznie więcej czasu na dotarcie do odległych tarlisk. Srebrniak jest zdecydowanie grubszy, jak z nazwy wynika — srebrzyście ubarwiony, bez znamion szaty godowej. Ma wspaniałą kondycję i uważa się go za cenniejszego z kulinarnego punktu widzenia.Jego przeciwieństwo w pewnym sensie stanowi tzw. kelt, w rybackim żargonie murzyn — czyli troć, która już odbyła tarło. Wymęczoną, można czasami zobaczyć, jak odpoczywa na przybrzeżnej płyciźnie o słabym prądzie.Troć prowadzi raczej skryty tryb życia. W dzień stoi przy dnie w głębszych miejscach za kamieniami, zwalonymi pniami, pod nisko nad wodą zwisającymi gałęziami drzew, na zakrętach pod podmytymi brzegami, pod korzeniami. Stara się chować i być niewidoczna. Dlatego obserwacje, które proponujemy, najlepiej prowadzić wczesnymi rankami lub późnymi wieczorami. Noc, pora największego ożywienia, podglądaniu raczej nie sprzyja. Jeśli natomiast chcemy poobserwować w dzień, to powinien on być pochmurny, dżdżysty.Utrudnienia w dotarciu na tarliska powinny — logicznie biorąc — doprowadzić do zaniku gatunku. Rzeczywiście, nie można powiedzieć, że od troci w naszych rzekach rojno, na tyle jej jednak dużo, że wystarcza i na połowy rybackie, i dla licznych wędkarzy. Ci drudzy z „wybiciem" pierwszego dnia sezonu, czyli 1 lutego (do 31 stycznia trwa okres ochronny), ruszają tłumnie nad pomorskie rzeki, „na łososia", jak potocznie, choć niepoprawnie, tę rybę się nazywa. Bo też istotnie pod względem wielkości i obyczajów bliższa jest tamtej królewskiej rybie niż potokowcowi, z którym przecież łączą ją związki częstokroć dosłownie rodzinne. Także w handlu występuje pod tym przybranym (czy raczej nadanym) mianem.To utrzymywanie gatunku jest możliwe dzięki natężonej akcji zarybieniowej. W punktach szczególnego gromadzenia się troci podążających na tarło, najczęściej pod nieprzebytymi jazami, odławia się dojrzałe płciowo osobniki. O ile rzeka powyżej nadaje się do dalszej wędrówki i rozrodu, część ich przerzuca się przez zaporę, otwierając drogę do tarlisk naturalnych. Resztę poddaje się zabiegowi sztucznego tarła i uzyskaną w ten sposób zapłodnioną ikrę przewozi do ośrodków zarybieniowych. Tam wylęg wykluwa się, potem podrasta, a kiedy już jest zdolny do samodzielnego życia w warunkach naturalnych — zarybia się nim rzeki, by spłynął do morza, podrósł i znów wrócił jako dojrzała, łososiopodobna troć.A właściwie należy ją określać pełną nazwą: troć wędrowna, gdyż w naszych wodach występuje jeszcze jedna jej forma, a mianowicie TROĆ JEZIOROWASalmo trutta morpha lacustrisRodzina: łososiowate Średnia wielkość: 50 cm Okres ochronny: 1 września — 31 styczniaWymiar ochronny: 50 cmRekord krajowy: 6,0 kg, 80 cm Tarło: październik — listopad Jak nietrudno domyśleć się z nazwy; jest to forma żyjąca w jeziorach, na tarło wchodząca do ich pstrągowych dopływów. Nie musi energii tracić, jak pstrąg, na ciągłą walkę z nurtem, toteż rośnie znacznie od niego szybciej. Woda jeziora jednak, choć spokojna, ani nie jest tak zasobna w pokarm, ani nie zawiera soli, które w wodzie morskiej pobudzają troć wędrowną do szybkiego wzrostu. Jej jeziorowa kuzynka rośnie więc mimo wszystko wolniej. Największe okazy ważą 8 kilogramów.Jedynym zbiornikiem, gdzie troć jeziorowa występuje w sposób naturalny i w liczących się ilościach, pozostaje kaszubskie jezioro Wdzydze. Próbowano ją wsiedlić do niektórych podgórskich zbiorników zaporowych. Skuteczność tych zabiegów okazuje się raczej niewielka, a przy tym trudna do dokładnego oszacowania. W zbiornikach tych bowiem pojawia się także pstrąg potokowy rodem z przegrodzonej rzeki lub jej (czy samego zbiornika) dopływów. Rośnie wtedy równie duży jak troć jeziorowa, robi się — jak ona — bardziej srebrzysty i w ogóle przyjmuje jej cykl biologiczny.Trudno, doprawdy, zakreślić wyraźną granicę między pstrągiem potokowym i obiema trociami. W przeciwieństwie do dwóch innych gatunków, nazwą mu bliższych, lecz znacznie odleglejszych z punktu widzenia systematyki. Jeden z nich to PSTRĄG TĘCZOWYSalmo gairdneri Rodzina: łososiowate Średnia wielkość: 30 cm Rekord krajowy: 6,54 kg, 70 cm Wymiar ochronny: 30 cmOkres ochronny: 1 marca — 31 majaTarło: luty — maj (?) Miejscem jego pochodzenia są rzeki i jeziora Ameryki Północnej, od pogranicza Meksyku po rzekę Kuskokwim na Alasce. Tworzy tam, podobnie jak troć, formy i stanowiskowe, i wędrowne, spływające do morza a powracające na rozród do rzek. Do Europy sprowadzono go w roku 1880, na fali wspomnianych już wcześniej prób aklimatyzacji różnych gatunków. Trudno odpowiedzieć, czy się przyjął, czy nie. Żyje mu się w naszych wodach nieźle, ale nie na tyle, żeby zechciał przystępować do tarła. Tylko w kilku rzekach małopolskich: Dłubni, Szreniawie, Ścieklcu, podobno rozmnaża się naturalnie, ale trudno te wiadomości traktować jako całkowicie pewne. jedynym źródłem narybku są więc wylęgarnie sztuczne.Toteż pstrąg tęczowy pozostaje głównie przedmiotem chowu w stawach. Wiele z nich założono przy czystych rzeczkach pomorskich, co w sposób wybitnie niekorzystny odbiło się na warunkach życia pstrąga potokowego. Jeszcze uciążliwsze dla środowiska okazały się próby hodowli tęczaka w sadzach, czyli pojemnikach z tkaniny siatkowej, umieszczonych w jeziorach i zbiornikach zaporowych. Dodajmy, że w Szwecji obowiązuje praktyczny zakaz chowu sadzowego w wodach śródlądowych, wprowadzony na podstawie opinii olsztyńskiego Instytutu Rybactwa Śródlądowego. U nas nie doprowadzono do tego. Nikt prorokiem we własnym kraju.Ostatnio sporo pstrągów tęczowych wpuszczono do przybrzeżnych wód Bałtyku. Wygląda to na próbę nareszcie udaną. Rosną tam szybko, upodabniając się do srebrniaków troci. Jesienią, zimą i wczesną wiosną wchodzą do rzek. Nie zauważono wprawdzie pojawienia się narybku, co byłoby świadectwem pomyślnie zakończonego tarła naturalnego, ale możemy powiedzieć, że dorobiliśmy się jakby troci tęczowej.Sam pstrąg tęczowy jest z reguły masywniejszy od potokowego, ma natomiast mniejszą głowę i paszczę. Ubarwienie srebrzyste, z ciemnym grzbietem i jasnym brzuchem. Grzbiet, boki ciała oraz płetwy grzbietowa i ogonowa usiane czarnymi cętkami, kształtem zbliżonymi do litery „x". Wzdłuż boków, od pokryw do ogona, ciągnie się miedziano- lub fioletowo- czerwona smuga. To właśnie ona nasuwa skojarzenie z tęczą.Wśród wędkarzy ryba ta wywołuje namiętne spory. (Zresztą wszystko, co dzieje się wśród wędkarzy, jest nacechowane namiętnością; po chłodny rozsądek lepiej zgłosić się pod inny adres.) Jedni cenią ją wysoko za waleczność. Na wędce zachowuje się żywiołowo, skacze z furkotem w powietrze — często się wtedy uwalnia. Inni podnoszą jej znaczny stopień udomowienia. Osobniki wszak, które spotyka się w wodach otwartych, trafiły tam ze stawów hodowlanych, zamiast do sklepów czy restauracji. Nawyk pobierania karmy zadawanej przez człowieka czyni je mniej dzikimi, mniej ostrożnymi, stawowa zaś przeszłość wpływa na inne jeszcze walory, co znajduje odbicie w pogardliwym przekręcaniu żargonowej nazwy „tęczak" na „tłuszczak".Zwolennicy podkreślają niewielkie wymagania środowiskowe, dzięki którym ten pstrąg może z powodzeniem zastępować potokowego tam, gdzie warunki dla tego drugiego są zdecydowanie nie do przyjęcia. Przeciwnicy pytają, czy stać nas na wpuszczanie do wód otwartych wyhodowanej ryby konsumpcyjnej, która, jeśli się jej nie złowi na wędkę, przepada bezpowrotnie?Przedmiotem kolejnego sporu stał się ów eksperyment z zarybieniem wód morskich. Takie już widać szczęście tego zaoceanicznego przybysza. Innego rodzaju zastrzeżenia budzi inny dalszy kuzyn troci, a mianowicie PSTRĄG ŹRÓDLANYSalvelinus iontinalis Rodzina: łososiowate Średnia wielkość: 30 cm Wymiar ochronny: 30 cmOkres ochronny: 1 września — 31 styczniaRekord krajowy: 2,1 kg, 51 cm Tarło: październik — styczeń Ten przybył do nas ze wschodnich obszarów Ameryki Północnej w tym samym czasie mniej więcej co pstrąg tęczowy. Przyjął się o tyle lepiej, że rozmnaża się w warunkach naturalnych. Rośnie jednak znacznie słabiej niż w ojczyźnie: tam osiąga długość 1 m i ciężar 7,5 kg; u nas sztuki dwukilogramowe są już uważane za wyjątkowo okazałe.Trzyma się zimnych, czystych i dobrze natlenionych rzek i potoków górskich, podobnie jak pstrąg potokowy. Ma jednak odeń niższe wymagania i jest mniej płochliwy, może więc zasiedlać potoki zmeliorowane, w których tamtemu byłoby brak kryjówek.Kształtem przypomina pstrąga potokowego, ma tylko znacznie większą paszczę, sięgającą aż za linię oka. Różni się natomiast ubarwieniem.Na zielonkawym grzbiecie i jaśniejszych bokach rysuje się marmurkowaty żółty wzór, przechodzący miejscami w żółte plamy. Wśród nich widać delikatne plamki amarantowe. Wszystkie dolne płetwy podkreśla jakby wyraźna biała krawędź.Nie ma specjalnego znaczenia, ani gospodarczego, ani wędkarskiego. Należałoby go traktować raczej jako swego rodzaju ciekawostkę. Skąd więc owe zapowiedziane zastrzeżenia? Ano, właśnie. Tak jak z tęczowym kłopot polega na tym, że się nie chce rozmnażać naturalnie, tak ze źródlanym na tym, że się rozmnaża. A że biologię i miejsce występowania ma podobne do potokowego, tworzy z nim krzyżówki. To potomstwo cechuje się „tygrysim" prążkowaniem, co niech mu będzie, i bezpłodnością, a to już gorzej. Wpuszczenie „źródlaka" do rzeki zasiedlonej przez „potokowca" może bowiem spowodować, że w miejsce części potomstwa właściwego mieszkańca, zdolnego do dalszego rozmnażania się, wyklują się bezpłodne „tygrysy", na których łańcuch pokoleń się urywa. W skrajnie niekorzystnych wypadkach może to doprowadzić do poważnego ograniczenia liczebności rodzimego pstrąga potokowego.Takich to kłopotów przysparzają ci dwaj krewniacy z Ameryki, nazwą bliżsi naszemu rodzimemu pstrągowi potokowemu niż troci wędrownej i jeziorowej, lecz pokrewieństwem odleglejsi. Nie przysparza natomiast kłopotów inny przybysz, GŁOWACICAHucho hucho Rodzina: łososiowate Średnia wielkość: 60 cm Wymiar ochronny: 70 cmOkres ochronny: 1 marca — 31 majaRekord krajowy: 17,5 kg, 118 cm Tarło: marzec — kwiecień Tu trzeba od razu uściślić: gdzie przybysz, tam przybysz; w niektórych naszych wodach może się jak najbardziej uważać za swojaka. Naturalnym jego siedliskiem są-karpackie i alpejskie dopływy Dunaju. Część naszych rzek należy do tej zlewni i tam występuje głowacica z wylęgu naturalnego. Dawniej były to Prut i Czeremosz, do dziś zaś jest Czadeczka i Czarna Orawa. Do tej pierwszej głowacica już nie dochodzi, ze względu na zaporę biologiczną, jaką na terenie Czechosłowacji stworzył przemysł.Z Czarną Orawą historia jest ciekawsza. Kiedyś istniał na niej młyn, utrudniający rybom wędrówkę w górę rzeki na tarło. W roku 1927 uległ on zniszczeniu i od tego czasu w rzece pojawiła się głowacica. Z kolei w późniejszych latach wybudowanie zapory odcięło jej drogę w dół. W powstałym jeziorze Orawskim znalazła ona jednak korzystne warunki i tak sobie żyje, wchodząc na tarło do potoków Lipnica, Syhlec i Zubrzyca.Najliczniej wszakże występuje obecnie w Dunajcu i Popradzie, gdzie została wsiedlona sztucznie. Początkowo zarybiano je materiałem dostarczonym z Czechosłowacji; od kilkudziesięciu lat hodowlę prowadzi Ośrodek Zarybieniowy Polskiego Związku Wędkarskiego w Łopusznej. Trwają też próby wsiedlenia głowacicy do innych rzek — beskidzkich i bieszczadzkich. Przypadkowo, w wyniku uszkodzenia przepustów, w jednym z czechosłowackich ośrodków zarybieniowych, jej narybek dostał się także do Ścinawy, dopływu Nysy Kłodzkiej.Małe egzemplarze są dość podobne do pstrągów. Większe nabierają walcowatego kształtu ciała. Lekko spłaszczona, potężna głowa (skąd nazwa) nadaje drapieżny wyraz. Czerwona barwa boków, u osobników starszych przechodząca w odcień miedziany, przyniosła rybie przydomek czerwonej. Ogromne rozmiary (rekord wędkarski, osiągnięty w Austrii, wynosi 32 kg), drapieżność i waleczność upodabniają ją do łososia. I tak też bywa zwana — łosoś dunajski.Na wypatrzenie trudno raczej liczyć. Jeśli już, to podczas tarła w żwirowatych partiach wymienionych wyżej strumieni. Zdarzyło nam się także obserwować głowacice forsujące przepławkę w Rożnowie, co było dość dobrze widoczne z udostępnionej turystom części korony zapory. Mimo znacznej odległości tożsamość ryby nie budziła wątpliwości — dzięki miedzianemu zabarwieniu. LIPIEŃThymallus thymallus Rodzina: lipieniowate Średnia wielkość: 30 cm Wymiar ochronny: 30 cmOkres ochronny: 1 marca — 31 majaRekord krajowy: 1,7 kg, 48 cm Tarło: marzec — maj Mogłoby się wydawać, że ten mieszkaniec odcinków rzek, położonych poniżej krainy pstrąga, powinien być bardziej od niego rozpowszechniony. Krok — powiedzmy — w kierunku płoci. Tymczasem, choć ostatnio lipień (Tab. Vlla) bezceremonialnie zadomawia się w krainach, do niedawna jeszcze czysto pstrągowych, ogólny zasięg jego występowania jest wyraźnie mniejszy niż pstrąga potokowca. Można go spotkać tylko w górskim i podgórskim paśmie południowym (Dunajec, San) oraz w północnym (Brda, Gwda, Drawa). Przy czym, rzecz osobliwa, na północy występuje prawie wyłącznie po zachodniej stronie Wisły, choć wiele rzek mazurskich, nie tylko te nieliczne, w których jednak się go spotyka, świetnie nadawałoby się na jego siedliska. Podejmowano próby wsiedlenia go i na Mazurach, i na Roztoczu. Na wyniki przyjdzie jednak poczekać.Tułów ma smukły, z ogromną, większą niż u jakiejkolwiek innej naszej ryby śródlądowej, tęczowo ubarwioną płetwą grzbietową, unoszącą się niczym rozpięty żagiel. Głowę małą, z dużymi, wyraźnymi, „bystrymi" oczami. W tylnej części grzbietu znajduje się płetwa tłuszczowa, której zapewne zawdzięcza, iż jeszcze do niedawna zaliczano go do rodziny łososiowatych. Duże, gładkie łuski tworzą wyraźne poziome rzędy, przypominające układ ziaren w ścisłej kolbie kukurydzy. Ubarwienie piękne, srebrzyste lecz mieniące się odcieniami miedziano-niebiesko-fioletowymi. Tuż po wyjęciu z wody po stronie grzbietu przeważa kolor fioletowy, mocny zwłaszcza u osobników dużych; stąd wędkarze z niejakim szacunkiem zwą je „kardynałami". Po bokach czarne kropki.Wdzięk i uroda lipienia, w połączeniu ze skłonnością do droczenia się z wędkarzami, nasunęły jednemu z angielskich (ściślej: szkockich) autorów określenie „dama pstrągowych wód" — trafne i piękne jak sama ryba. W dodatku wyjęty świeżo z wody dość wyraźnie pachnie tymiankiem, skąd zapewne jego łacińska nazwa. A więc dama perfumowana. Wędkarze starszego pokolenia mieli zwyczaj pierwszego złowionego w sezonie lipienia wycierać w czystą białą chusteczkę, którą następnie nosili w butonierce.Żywi się głównie owadami i ich larwami. Odpowiednio podstawową metodą łowienia jest sztuczna muszka. (Przynęty naturalne, jak już wspomnieliśmy, są w przeważającej części jego krainy zakazane — i słusznie.) Pstrąga i wiele innych ryb można również łowić na sztuczną muszkę. Lipienia — przede wszystkim. Łowienie go na błystki to margines, zresztą udaje się to w nielicznych wodach na północy kraju.Wbrew mało zachęcającej nazwie muszkarstwo to metoda o najwyższych walorach sportowych i estetycznych. Za przynętę służy imitacja owada, bądź w postaci dorosłej, bądź w którymś z wcześniejszych stadiów rozwojowych — najczęściej larwalnym. Te imitacje to przemyślne i misterne kombinacje piór, włosia i nici, odpowiednio uformowanych na trzonku haczyka. Jedne, zwane muszkami suchymi, unoszą się po powierzchni, inne, zwane mokrymi, powoli toną, udając owada opadającego na dno; jeszcze inne opadają szybko na dno, by tam naśladować popychaną nurtem larwę Mnogość odmian, kolorów i wielkości tych przynęt obezwładnia. Wrażenie jakiejś wiedzy tajemnej pogłębia jeszcze i to, że przyjęło się używać na nie nazw angielskich. Z tamtego bowiem obszaru przywędrowała do nas ta metoda w obecnie rozpowszechnionej postaci. Co nie przeszkadza, że wielu uprawia w tej mierze nasze rodzime tradycje.Podanie tej zwiewnej kompozycji rybie pod nos (lub częściej nad nos) wymaga specjalnej techniki zarzucania. Muszka jest, poprzez cienki odcinekżyłki, umocowana do grubego i ciężkiego sznura, służącego właśnie do przeniesienia jej na miejsce. Kilkadziesiąt jego metrów szybuje nieraz w powietrzu nad wędkarzem, układając się w ruchome pętle i zwoje. Niemal jak lasso, tylko że wprawiane w ruch wędziskiem, a nie bezpośrednio ręką. Gdy już muszka bezgłośnie upadnie w wybrane miejsce, powyżej stanowiska ryby, trzeba ją uważnie śledzić. Zawirowanie powierzchni przy muszce suchej lub drgnięcie sznura, jeśli jest to muszka tonąca, trzeba kwitować natychmiastowym ruchem wędziska. jeśli nie zdążymy wbić haczyka w pyszczek ryby, wypluwa ona przynętę natychmiast.Lipień jest pod tym względem zdobyczą szczególnie trudną. Najmniejszy podejrzany ruch muszki studzi jego zainteresowanie. Podnosi się tylko do spływających dokładnie nad jego stanowiskiem. Przepływające tuż bok jakby nie istniały. Bywa, że wychodzi do przynęty, zbliża się do niej na kilka centymetrów, co świetnie widać w przejrzystej wodzie, po czym... zawraca jak gdyby nigdy nic. Kapryśna dama.Zostawmy jednak te emocje muszkarzom, którzy zresztą owo droczenie wysoko sobie cenią. Gdzie i jak wypatrywać lipienia?W wyjątkowo czystej i niezbyt głębokiej wodzie (tak zwana płań), w słoneczny dzień można czasami dostrzec przyczajoną przy dnie rybę z ogromną płetwą. Zwłaszcza jeśli na dnie znajduje się jakaś nierówność, na przykład duży kamień, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że przed lub za nią będzie czatował lipień. Nie jest tak płochliwy jak pstrąg, ale jednak ostrożny. Cokolwiek zdarzy się podejrzanego, przede wszystkim przerywa żerowanie i przymurowuje do dna. Kiedy wszakże uzna niebezpieczeństwo za zbyt wielkie, rzuca się do ucieczki. Jeśli jej droga wiedzie przez mieliznę, to można nad powierzchnią wody zobaczyć pomykającą płetwę grzbietową.W „grubym" nurcie, którego lipień trzyma się równie dobrze jak otwartych płani, jego obecność możemy stwierdzić raczej pośrednio, na podstawie kółek zdradzających zbieranie muszek spływających powierzchnią wody. Towarzyszy temu odgłos cichy i delikatny, ale dający się usłyszeć, gdyż woda nie szumi tak donośnie, jak w typowej krainie pstrąga. Interesujące jest źródło tego odgłosu. Otóż przyjrzawszy się pyskowi lipienia można zauważyć jego nie najlepsze przystosowanie do żerowania powierzchniowego — z powodu wyraźnie cofniętej dolnej wargi. Aby łyknąć owada z powierzchni musi, podpłynąwszy doń, przewrócić się na bok, „cmoknąć" i niemal równocześnie powrócić do pozycji pionowej. I — oczywiście — natychmiast w dół, ku dnu, ale tego już nie słychać.Jak wszystkie prawie ryby, łatwo go wypatrzyć podczas tarła, które odbywa na płytkich żwirowatych bystrzynach. Tym łatwiej, że nasila się czerwone zabarwienie grzbietów, a przy tym lipienie zbierają się w większe stada, do kilkudziesięciu osobników.Mięso lipienia jest wyśmienite i delikatne, ale bardzo nietrwałe. Sprawia to wyjątkowo duża zawartość enzymów samotrawiennych (autolitycznych), powodujących pośmiertny rozkład białek W komórkach. Ale też umożliwia ona jedzenie tego mięsa bez smażenia, gotowania czy innych form obróbki cieplnej — jak uczenie wyrażają się gastronomicy. Wystarczy przetrzymać je kilka dni w słabej zalewie octowej. A jeszcze lepiej w soku cytrynowym z przyprawami, żeby stało się zadość wykwintowi, cechującemu lipienia od początku do końca. STRZEBLA POTOKOWAPhoxinus phoxinus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkośc: 7 cmObjęta całkowitą ochronąTarło: kilkakrotnie od maja do września Wszędobylska rybka, pospolita w krainie pstrąga, ale spotyka się ją jeszcze w krainie lipienia a nawet brzany. Dorasta najwyżej 12 centymetrów, przebywa w niewielkich stadkach. Łatwo ją wypatrzyć w spokojniejszych zatoczkach, a pierwszym znakiem rozpoznawczym jest to, że kręci się na różnych głębokościach, nie trzyma się dna. Ciało ma walcowate, o tępo zakończonej głowie i spłaszczonej części ogonowej. Z oliwkowo-zielonego grzbietu odchodzą w dół ciemniejsze prążki, jakby zacieki. Łuski, drobne i delikatne, pokrywają jedynie boki powyżej linii bocznej.Podczas tarła, odbywanego w prądowych odcinkach o żwirowym dnie, łatwo jest rozróżnić samca i samicę. On, zdecydowanie bardziej kolorowy, płetwy piersiowe i brzuszne ma czerwone, brzuch pomarańczowy, na głowie wyraźną wysypkę tarłową. Ona ma duży brzuch.Wędkarze nie przepadają za strzeblą, bo uprzykrza się, oskubując przynętę przeznaczoną dla poważniejszych ryb (tam, gdzie przynętę naturalną można stosować), jej błotną (i niezmiernie rzadką) kuzynkę, strzeblę przekopową, objęto ochroną już dawno. Potokową — dopiero w roku 1985. Zaniedbano jednak wystarczająco dobitnego powiadomienia o tym pstrągów Zajadają się więc strzebelkami po staremu. GŁOWACZ BIAŁOPŁETWY lub POSPOLITYCottus gobio Rodzina: głowaczowate Średnia wielkość: 12 cm Wymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maRekord krajowy: nie notowany Tarło: luty — maj Pospolity nie tylko z nazwy. Zamieszkuje wody czyste, płynące nad twardym, kamienistym lub piaszczystym dnem. Przede wszystkim w paśmie górskim i podgórskim. Z rzadka tylko trafia się w wodach nizinnych.Wygląd ma zupełnie nietypowy dla ryb słodkowodnych, bo też i jego rodzina składa się głównie z gatunków słonowodnych. Tułów, spłaszczony grzbieto-brzusznie w części głowowo-tułowiowej, przechodzi w spłaszczony bocznie w części ogonowej. Czyli: niski, szeroki z przodu — wąski, wysoki z tyłu. Oczy umieszczone na górze płaskiej głowy, duża pa szcza uzbrojona w drobne ząbki. Na grzbiecie dwie płetwy, jedna mała, rozpięta na kilku promieniach twardych, druga długa, sięgająca nasady ogona Prawie równie długa jest płetwa odbytowa. Piersiowe, o wachlarzowatym kształcie, osadzone wysoko, brzuszne przesunięte do przodu, tuż pod piersiowe. Grzbiet ma ciemny, boki marmurkowate, brzuch biały. Istne straszydło. W dodatku boki głowy ma przyodziane jakby w kostny pancerz, pokrywy skrzelowe zaś zaopatrzone w ostry kolec.Żeruje nocą, wyjada ikrę ryb, poluje na drobne zwierzęta denne, a także na młode rybki, głównie łososiowate. Czego nie doje, to urośnie i w wieku dojrzałym będzie się z kolei żywiło głowaczami. Takie to już życie. W dzień kryje się pod kamieniami. Brodząc po rzece łatwo go przygnieść. Odkrywając mniejsze kamienie możemy zobaczyć głowacza żywego. Porusza się charakterystycznymi skokami, tylko przy dnie — w odróżnieniu od strzebli. W górnym biegu Wisły i Odry oraz w ich górnych dopływach głowaczowi białopłetwemu towarzyszy pręgopłetwy Cotlus poecilopus, nieco mniejszy i nieznacznie różniący się biologią oraz wyglądem. W sumie jednak — ta sama rodzina. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted March 22, 2015 Author Report Share Posted March 22, 2015 (edited) RYBY RZEK KLEŃLeuciscus cephalus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 30 cmRekord krajowy: 6,3 kg, 83 cmWymiar ochronny: 25 cmOkresu ochronnego nie maTarło: maj — czerwiec Zamieszkuje głównie rzeki na odcinku zaliczanym do krainy brzany, ale zapędza się zarówno do krainy pstrąga, jak i w drugą stronę. Można go czasami spotkać nawet w stojącej wodzie zbiorników zaporowych lub jezior przepływowych, ale tylko w okolicy dopływu lub ujścia. Jednak bez tego przepływu, choćby minimalnego, źle się czuje.Ciało ma wrzecionowate, grube, lekko spłaszczone bocznie. Szeroka głowa kończy się dużym pyskiem. Zamknięty układa się nieco skośnie do góry. Charakterystycznie są ubarwione płetwy, zwłaszcza u osobników powyżej 15 cm: brzuszne i odbytowa mocno czerwone lub kremowo czerwone, grzbietowa zaś i ogonowa — ciemnoszare lub czarne. Szczególnie głęboka jest czerń tylnej krawędzi ogona. Łuska duża, gruba, złocista wyraźnie obramowana na czarno. Stąd na jego ciele dobrze widoczna czarna siateczka.Jeśli w ogóle można stopniować wszystkożerność, to kleń okazałby się najbardziej wszystkożerną z naszych ryb. Zjada glony, nasiona, niewielkie owoce (wiśnie, mirabelki, porzeczki) niesione prądem wody, ale także owady, ich larwy, skorupiaki, mięczaki, duże zaś osobniki nie stronią od zwykłego drapieżnictwa; łykają małe rybki, żaby, a nawet gryzonie. Nietrudno zauważyć, że „dostawcą" znacznej części tego zestawu pożywienia są nawisłe nad wodą gałęzie drzew. Takich baldachimów lubi też kleń się trzyma szczególnie.Najlepiej obserwować go w niewielkich rzeczkach o czystej wodzie, w rodzaju Krutyni na Mazurach. Pływa zazwyczaj w okolicy jakiejś zawady, na przykład zwaliska drzewnego, trzymając się dołków wypłukanych w głównym nurcie przez wodę. Wypływa też na płytsze miejsca lub wręcz podpływa pod powierzchnię, zbierając niesiony nią pokarm lub po prostu się wygrzewając. W razie niebezpieczeństwa majestatycznie się wynosi i chowa, na przykład pod zwalone drzewo. Strusie to bywa zachowanie; łeb skryty, ale przyjrzawszy się lepiej można zobaczyć jak „pracuje" wystający ogon.Kleniowy patrol ustawia się często za filarami mostów. Bez skrupułów łykają wtedy rzucane im kawałki chleba, ale z zadziwiającym wyczuciem omijają takie same kawałki z wetkniętym haczykiem wędki. Potrafią do spływającej powierzchnią przynęty podpłynąć, „wziąć ją na nos" i spłynąć z nią kawałek. Po czym łyknąć z głośnym chlupotem — lub zostawić, uznawszy widać, że gra nie warta świeczki. Osobliwie traktują także czasem przynętę spoczywającą na dnie. Szybko podpływają, zatrzymują się i podbijają, uderzają ją bokiem, niby ulicznik szturchający drugiego barkiem. Jeśli nabiorą podejrzeń — rezygnują z tego kąska.W czasie rójki owadów zbierają je z powierzchni na wyścigi z pstrągami lipieniami, czyniąc przy tym plusku i hałasu więcej niż obaj tamci razem wzięci.Kleniowi towarzyszy podobny doń lecz mniejszy JELECLeuciscus leuciscus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 20 cmOkresu ochronnego nie maWymiarem ochronnym nie objętyRekord krajowy: 48 cmTarło: kwiecień — maj O ile kleń, ze swymi obramowaniami i jaskrawymi barwami, wygląda jak rysowany miękkim ołówkiem i kredką świecową, o tyle jelec wygląda jak rysowany twardym ołówkiem i wyblakłymi farbkami. Co u klenia czarne, u jelca szare, czerwone — fioletowo-różowe, złote — srebrzyste. Wyraźnym szczegółem anatomicznym, różniącym te dwa gatunki, jest krawędź płetwy odbytowej — u klenia zaokrąglona, u jelca wcięta. Choć dorasta zwykle tylko 30 cm, uważa się go za rybę wybitnie sportową Niektórzy muszkarze cenią go wyżej od uznanych ryb szlachetnych — pstrąga i lipienia. Płochliwy, ostrożny, zmusza wędkarza do starannego maskowania się i stosowania najróżniejszych forteli. Mięso jedni uważają za niesmaczne i ościste, inni bardzo zachwalają. De gustibus...W niezbyt głębokich rzeczkach ulubionymi stanowiskami jelców są płytkie piaszczyste miejsca powyżej przykos, głębszych burt i rynien brzegowych. Żerują tam stadnie, co albo dobrze widać z góry, albo można poznać po licznych kółkach na powierzchni. JAŹLeuciscus idus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 30 cmRekord krajowy: 5,1 kg, 82 cmOkresu ochronnego nie maWymiar ochronny: 25 cmTarło: marzec — kwiecień Jest rybą większych rzek, ale występuje także w kanałach łączących jeziora i w samych jeziorach, jeśli istnieje w nich przepływ wody, choćby znikomy.Ciało ma wygrzbiecone i spłaszczone bocznie. Głowa niewielka, zakończona równie mało okazałą paszczą. Wszystkie płetwy poniżej połowy ciała (łącznie z dolną połową płetwy ogonowej) mają barwę określaną jako cynamonowo-czerwona. Płetwy powyżej połowy — popielate. Łuska drobniejsza niż u podobnych doń klenia i płoci, obwiedziona czarną siateczką. Ołówek jakby ten sam, co przy rysowaniu klenia, lecz znacznie lepiej zaostrzony.Odróżnienie jazia, zwłaszcza niezbyt dużego, przede wszystkim od płoci i klenia, ale także od jelca, nie zawsze jest łatwe. Kto wie, czy właśnie ta trudność nie spowodowała, że krajowy rekord płoci — 2,20 kg — nie tylko nie został pobity od roku 1963, ale w dodatku znacznie odbiega od wszelkich pozostałych zgłoszeń, nie osiągających 2 kilogramów, a z rzadka tylko przekraczających 1,6 kg? Trudno, oczywiście, po 25 latach o jednoznaczne ustalenia, ale wielce jest prawdopodobne, że jeśli nie był to nierozpoznany jaź, to przynajmniej jakaś krzyżówka jazia z płocią (dla pełnej jasności dodajmy, że istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie. Rekordowy okaz został mianowicie złowiony w przymorskim jeziorze. Mogła to więc być płoć „morska", wzrastająca w warunkach odmiennych niż jej śródlądowe siostry; ochronny wymiar płoci w morzu wynosi, bądź co bądź, 20 cm — o 5 cm więcej niż w śródlądziu). Co w niczym nie umniejszałoby uznania należnego rekordziście.Za podstawową różnicę można w tym wypadku przyjąć barwę oka: u płoci, jak pamiętamy, czerwoną do pomarańczowej, u jazia — żółtawą. Łuski płoci są srebrzyste i grubsze, 40 do 44 wzdłuż linii bocznej, u jazia złociste, drobniejsze — 55 do 63.Od klenia z kolei jaź jest znacznie wyższy, ma mniejszy pysk i ostrzej zakończone płetwy. Ponadto różne jest ich ubarwienie, jak wynika z opisów tych ryb. jelec zaś jest od jazia znacznie smuklejszy, szarosrebrzysty i przecięcie pyska ma cofnięte w dół od końca głowy, podczas gdy jaź — do-kładnie na końcu. Charakterystycznie różni się także tylna krawędź płetwy ogonowej tych gatunków — u jelca prawie równa, u klenia zaokrąglona, lekko wypukła, u jazia lekko wklęsła.Płochliwego jazia wypatrzyć można najprędzej wtedy, kiedy zbiera owady z powierzchni wody. Najczęściej widać to wczesnym rankiem w pobliżu przykos i główek — tam gdzie są jego stanowiska. Bardzo łatwo natomiast wypatrzyć pomarańczową odmianę jazia, zwaną złotą orfą, hodowaną dla ozdoby stawów parkowych. Na rysunku przedstawiona jest w zmniejszeniu; normalnie nie odbiega wielkością od jazia pospolitego. BRZANABarbus barbus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 50 cmOkres ochronny: 1 maja — 20 czerwcaWymiar ochronny: 35 cmRekord krajowy: 6,5 kg, 85 cmTarło: maj — lipiec Zamieszkuje spore rzeki o piaszczystym i żwirowatym dnie, wyraźnym prądzie i czystej wodzie. Krainie, odpowiadającej takim odcinkom, użyczyła, jak wiemy, nazwy. Spotyka się ją również w głębi krainy leszcza; jeden z rekordowych okazów został złowiony w Wiśle w samej Warszawie, a nie należał on bynajmniej do wyjątków.Kształt brzany nie pozostawia żadnych wątpliwości co do przydennego trybu życia. Prosta linia brzucha, ciało wydłużone, walcowate, do płetwy grzbietowej klinowato się rozszerzające, wszystko to pomaga w przywieraniu do dna. Pysk typowo dolny, o mięsistych wargach i czterech wąsikach, niby ssawka odkurzacza przesuwa się po dnie w poszukiwaniu pokarmu. Jego wszystkożerna posiadaczka odżywia się głównie zwierzętami dennymi. Niewiele im pomaga skrywanie się pod kamieniami. Jeśli nie są przesadnie duże, silna brzana odwraca je bez zbędnych ceregieli. Obraca się przy tym, zamiast oliwkowego grzbietu kierując do góry złotawy bok, co z wysokiego brzegu lub mostu dość dobrze widać jako pojawienie się żółtej plamy na dnie.Z tych samych miejsc można zresztą wypatrzyć cienie tych ryb lub same brzany, tkwiące lub przesuwające się za kamieniami albo innymi zawadami, zawsze przy dnie. Choć czasami brzana zrywa się do skoku aż nad powierzchnię wody. Wydaje przy tym charakterystyczny odgłos, porównywany do furkotu zrywającej się kuropatwy.Mięso brzany jest smaczne, lecz do rozpaczy doprowadza bezlik ości śródmięśniowych. Ikra natomiast jest trująca. W okresie tarła lepiej więc nie jeść także jej mięsa.Wędkarze odnoszą się do niej z dużym respektem. Jest niezwykle waleczna, co w połączeniu z olbrzymią siłą czyni jej wyciągnięcie bardzo trudnym. To już nie tylko sprawa sprzętu i umiejętności. To po prostu ogromny wysiłek fizyczny. Oczywiście, o ile brzana waży przynajmniej kilogram. Natomiast okaz 3-4-kilogramowy to już kilka godzin zajęcia. Emocjonującego z jeszcze jednego powodu. Początkowe twarde promienie płetwy grzbietowej są mianowicie dość krótkie, ostatni zaś z nich, stanowiący jak gdyby „czoło" tej płetwy, jest zgrubiały i piłkowany. Wśród ucieczek, przymurowań do dna i kołowań, składających się na zawziętą walkę ryby, żyłka co jakiś czas ociera się o ten promień, działający iście jak piłka. Toteż często po wyholowaniu widać na niej wyraźne zadry, a czasami... po krótszej lub dłuższej walce wyciąga się wędkę bez wysiłku, bez brzany i bez ostatniego odcinka żyłki. Wędkarski los.W podkarpackich dopływach Wisły i Odry, głównie w krainie pstrąga, występuje bardzo do brzany podobna BRZANKABarbus petenyi Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 20 cmRekord krajowy: 43 cmWymiar ochronny: 20 cmOkresu ochronnego nie maTarło: maj-lipiec Jej regionalne nazwy: góralka, kamieniarka. Dorasta najwyżej do 30 cm. Od brzany różni ją płetwa grzbietowa, niska i nie wcięta tak jak u brzany, a przy tym ostatni promień twardy nie wykazuje zgrubienia ani ząbków. Ponadto płetwa odbytowa brzanki jest zaokrąglona i po ułożeniu wzdłuż ciała sięga do nasady płetwy ogonowej, podczas gdy płetwa brzany ma tylną krawędź prosto ściętą i żadną miarą nie sięga do ogona. Tryb życia i pokarm — jak brzany. BOLEŃ, RAPAAspius aspius Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 50 cmRekord krajowy: 7,4 kg, 93 cmWymiar ochronny: 40 cmOkresu ochronnego nie maTarło: kwiecień—maj Żyje głównie w większych nizinnych rzekach krainy brzany i leszcza, zamieszkuje też zbiorniki zaporowe. Trzyma się zwłaszcza miejsc styku wód o różnym charakterze. Może to być granica spokojnej wody i nurtu za filarami mostu, może być okolica dopływów, jazów, połączeń ze starorzeczami.Jest jedynym wyraźnie drapieżnym przedstawicielem swojej licznej rodziny. Już sylwetka znamionuje dobrego pływaka, a płetwy dodatkowo to potwierdzają — są długie, dobrze rozwinięte. Szczególnie ogonowa jest duża, jak na typowego drapieżnika przystało. Głowa spora, z charakterystyczną paszczą o dolnej szczęce nieco dłuższej od górnej, a przy tym lekko hakowato podgiętej, co nadaje mu wyraz zadziornego zabijaki. Ten hak to jeden ze szczegółów, pozwalających odróżnić małego bolenia od uklei, z którą bywa mylony. Trochę w tym gorzkiej przekory, bo akurat ukleja stanowi główny cel jego ataków, od kiedy tylko przejdzie na drapieżny tryb życia, co następuje w trzecim roku życia.Drapieżnik to jednak nie ze wszystkim typowy. Brak mu mianowicie zębów, przynajmniej tych szczękowych. Posługuje się natomiast gardłowymi. Zęby te, służące do rozdrabiania pokarmu, są charakterystyczne dla ryb spokojnego żeru. Występują jednak u wszystkich karpiowatych, a boleń bądź co bądź do nich należy.Jego obecność trudno przeoczyć. Poluje w powierzchniowych warstwach wody, wyskakując nad jej powierzchnię z niesamowitym hałasem. Jeśli występuje, to na ogół licznie; swoim zachowaniem zaś sprawia wrażenie, że jest go jeszcze więcej. Ludzie, skłonni do wyrafinowanych wyjaśnień, na podstawie tej hałaśliwości ukuli teorię, że wyskakując boleń głuszy ogonem ofiary. Aż o taką przewrotność nie ma co go posądzać, ale rzeczywiście tymi uderzeniami wywołuje nie tylko popłoch, lecz także dezorientację drobnicy, która w ten sposób staje się łatwiejszym łupem.Ciekawe, że boleń, bardzo ostrożny i podejrzliwy, swoje piekielne harce wyczynia czasami tuż pod nogami stojącego w wodzie wędkarza. Tych, którzy akurat nastawiają się na coś spokojniejszego, pojawienie się żerującego bolenia zmusza do zmiany miejsca łowienia. Jego samego bardzo trudno skusić. Nieliczni tylko opanowali tajemnicę właściwej przynęty (najczęściej wąska, uklejopodobna błystka) i odpowiedniego jej prowadzenia (zazwyczaj tuż pod powierzchnią wody). Daje się też nabrać na sztuczne muszki.Dla zmylenia rapy wędkarze uciekają się do najprzemyślniejszych forteli. Oto, na przykład, powyżej miejsca, gdzie odbywał się balet boleni, puszczano na wodę wianki z wikliny lub deszczułki. Początkowo ryby odpływały przestraszone, ale stopniowo oswajały się z dziwacznymi przedmiotami. Kiedy już podjęły w ich pobliżu normalne „urzędowanie", napływała kolejna tratewka, tym razem jednak był do niej uwiązany krótki odcinek żyłki z haczykiem i zaczepioną doń uklejką... Inny sposób: na haczyku uklejka, spławik zaś oblepiony ciastem. Jego drobne okruchy, wymywane prądem wody, wabią uklejki. Za nimi nadciąga nasz hałaśnik. Kiedy uderza w stadko, pierzcha ono. Jedna tylko rybka nie może pierzchnąć i staje się zdobyczą drapieżnika. On zaś — zdobyczą wędkarza, dzierżącego drugi koniec żyłki, uwiązanej do haczyka, skrytego w owej uklejce.Ale, hola hola! Nie tak od razu zdobyczą. Bolenia trudno nie tylko na hak przywieść, lecz także z tym hakiem dostać do ręki. Walczy szaleńczo, co przyniosło mu miano „łososia dla ubogich". ŚWINKAChondrostoma nasus Rodzina: karpiowateWymiar ochronny: 20 cmŚrednia wielkość: 25 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy: 1,85 kg, 48 cmTarło: kwiecień-maj Spotyka się ją w górnych i środkowych odcinkach wszystkich większych rzek, a także w dolnych partiach potoków. Dunajec między Nowym Targiem a Pieninami, San powyżej Przemyśla, Pilica w okolicach Przedborza — to charakterystyczne miejsca jej występowania.Jako typowa ryba rzeczna ma ciało wrzecionowate, lekko spłaszczone bocznie. Pysk wyraźnie, a nawet karykaturalnie dolny — od przodu wygląda jak pozioma szczelina, przecinająca spód głowy. Twarde chrząstkowate wargi są wyraźnie zarysowane, na podobieństwo świńskiego ryjka — stąd też nazwa ryby. Widziana z góry przypomina klenia, jest tylko od niego węższa i ma wszystkie dolne płetwy czerwone, ogonową czerwonawą, grzbietową zaś ciemną.Nie gardzi wprawdzie zwierzętami dennymi, ale jej głównym pokarmem są glony, porastające kamienie i inne podwodne przedmioty. Zeskrobuje je swymi twardymi wargami, przewracając się przy tym na boki. Kiedy patrzy się na to z góry, wygląda jakby to tu, to tam ktoś lusterkiem puszczał zajączka. W rzeczywistości pobłyskują srebrzyste boki świnek (nazywa się to lustrowaniem). Ponieważ żyją one często w olbrzymich stadach, zdarza się, że podczas ich żerowania świeci duża połać dna.Ciekawe jest również obserwowanie przedziwnych pozycji, jakie przybierają świnki zbierające glony z filarów mostowych lub ścian zapór wodnych. Czasami wyskakują też nad powierzchnię wody („spławiają się"), lecz nie jest to spławianie charakterystyczne.Łowienie świnki wymaga najwyższego kunsztu wędkarskiego. Nie żeby była nadzwyczaj waleczna. Nawet przeciwnie, zahaczona daje się dość łatwo wyprowadzić z wody. Ale zahaczyć ją! Przynęta musi spływać z nurtem, unosząc się tuż nad dnem. Chwyceniu jej przez rybę odpowiada ledwie zauważalne drgnięcie spławika, niemal nie różniące się od zachybotania spowodowanego uderzeniem przynęty o jakiś występ dna. Po prostu: świnka chwyta ją tak, jakby odrywała pokarm od dna, toteż zatapia przy tym spławik tylko na tyle, na ile jej pyszczek w przechyle bocznym jest niżej niż w pozycji pionowej, normalnej. Jeśli na ten ledwie dostrzegalny sygnał się nie zatnie (czyli nie wbije haczyka w wargi ryby) błyskawicznie, to jest po wszystkim. Świnka natychmiast wypluwa przynętę, poczuwszy stal. Nie darmo zwie się ją rybą refleksu. Wędkarskiego, oczywiście. MIĘTUSLota lota Rodzina: dorszowateŚrednia wielkość: 40 cmRekord krajowy: 3,71 kg, 62 cmWymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maTarło: grudzień — marzec Jego środowisko to dobrze natlenione, zimne i czyste wody płynące. Odpowiada to głównie krainie łososiowatych. Spotyka się go także w głębszych partiach jezior o podobnej wodzie oraz w słonawych zatokach przybrzeżnych i przymorskich zalewach. Jest jedynym słodkowodnym przedstawicielem swojej rodziny. Te związki z morzem odbijają się na wyglądzie. Kształtem ciała i upłetwieniem bardzo przypomina głowacza, który tak jak on ma rodzinę za granicą (krainy rzecznej, oczywiście) i który często razem z nim występuje. Paszcza duża, uzbrojona w drobne ostre ząbki, na dolnej szczęce jeden miękki wąs. Ciało gładkie i śliskie, pokryte drobnymi łuskami. Grzbiet czarno- lub brązowo-zielony. Z wyjątkiem białego brzucha, całego miętusa pokrywa marmurkowaty wzorek.Żeruje głównie w nocy, co zdarza się rybom z dobrych, śródlądowych rodzin. Ale — co już w śródlądziu do normy nie należy — największą aktywność wykazuje w okresie jesienno-zimowym. Wędkarze powiadają, że jeśli chodzi o porę na niego, to im gorzej, tym lepiej: zimne, słotne lub mroźne noce, kiedy psa by nie wypędził.Nie przedstawia nadzwyczajnej wartości wędkarskiej. Choć drapieżny, chętnie, chwyta cokolwiek, co ma coś wspólnego z mięsem: płaty ryb, robaki, skrawki mięsa. Ale uciążliwości wyprawy w psi czas wynagradza bardzo smaczne mięso, z małą ilością ości. Za najwyższej zaś klasy przysmak uchodzi wątroba — ogromna i delikatna.Niełatwo go zaobserwować. Miejsce nocnego żerowania zdradzają niezbyt głośne, charakterystyczne pluski. Podobne wydaje sum, ale rzadko te dwa gatunki występują razem. W dzień można na miętusa natrafić w podbrzeżnych jamach, wśród podmytych korzeni. Nie zalecamy jednak wkładania tam rąk. Zamiast poszukiwanej ryby może się trafić coś szczypiącego lub wręcz kąsającego. KIEŁBGobio gobio Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 10 cmRekord krajowy: 25,5 cmWymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maTarło: maj — lipiec Komuż nie zdarzyło się widzieć, jak ciemne listki na piaszczystym dnie płycizny zaczynają się przesuwać, jakby się tasowały? Albo któż, zatrzymawszy się na chwilę podczas brodzenia w płytkiej wodzie, nie poczuł lekkiego trącania w stopy?To właśnie kiełbie. Trzymają się czystych wód płynących po dnie piaszczysto-żwirowatym. Przebywają na niedużej głębokości, najchętniej przy granicy nurtu i spokojnej wody, na mieliznach za występami brzegu lub ostrogami, za palikami, zatopionymi pniami, w zagłębieniach między kamieniami. Spotyka się je także w zbiornikach przepływowych, a w strumieniach łączących dwa jeziora bywają jedynymi rybami.Z sylwetki kiełb przypomina brzanę, co od razu zdradza denny tryb życia. Przy dolnym pyszczku ma dwa miękkie wąsiki. Płetwy ogonowa i wysoka grzbietowa są ciemno nakrapiane, po bokach ciała widać rząd owalnych ciemnych plam. Łuski łatwo odpadające, o srebrzysto-niebieskim połysku.Zarówno barwą, jak fakturą upodabnia się do środowiska. Zdarza się: woda po kolana, ani śladu ryby. Rzucamy kilka kawałków dżdżownicy i przykucnąwszy czekamy. Niebawem skrawek piaszczystego dna, pokarbowanego na kształt maleńkich wydm, podnosi się i płynie w kierunku rzuconych kąsków. Teraz widzimy kiełbika wyraźnie.Można też kiełbie zwabić wzbijając piasek denny, a z nim różne jadalne drobiny. Właśnie owo trącanie stóp pochodzi stąd, że kiełbie zbierają żyjątka denne, które opadły na nie po wzruszeniu dna.We Francji bardzo ceniony jako przysmak, u nas kiełb służy głównie jako żywa przynęta na inne ryby. Komuż by się chciało bawić w kuchni z rybką, która rzadko dorasta 15, a już zupełnie wyjątkowo 20 centymetrów?Oprócz kiełbia pospolitego występuje u nas kilka rzadszych podgatunków i gatunków zbliżonych, wśród nich kiełb długowąsy, objęty całkowitą ochroną. ŚLIZNemachilus barbatulus Rodzina: piskorzowateŚrednia wielkość: 10 cmRekord krajowy nie notowanyWymiarem ochronnym nie objętyOkresu ochronnego nie maTarło: kwiecień — czerwiec Zasadniczo żyje w wodach krainy brzany, choć dociera do krainy pstrąga. Potrafi też zadomowić się w odpowiednio chłodnej wodzie stojącej.Ciało ma silnie wydłużone, walcowate, o bardzo wyraźnej linii bocznej. Pyszczek dolny, z sześcioma wąsikami. Nakrapiane płetwy piersiowe, grzbietowa i ogonowa oraz brązowo-zielonkawe, marmurkowate ubarwienie tułowia doskonale maskują go przy dnie. Rzadko dorasta 20 cm. Żywi się drobnymi larwami wodnymi.Zobaczyć go można wpatrując się uważnie w płycizny przybrzeżne, gdzie przywiera do dna między kamieniami. Łatwiej niż jego samego (to maskujące ubarwienie!) można wypatrzyć zawirowania mułu czy piasku, powstające przy charakterystycznych dla niego bezładnych ruchach to tu, to tam, zwłaszcza kiedy spłoszony rzuca się do ucieczki. KOZACobitis taenia Rodzina: piskorzowateŚrednia wielkość: 8 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy nie notowanyWymiarem ochronnym nie objętaTarło: kwiecień — czerwiec Nie jest to ryba typowo rzeczna; zamieszkuje równie dobrze wody wolno płynące jak stojące. Występuje też tak pospolicie, jak rozpowszechnione są tego rodzaju wody. Ta popularność skutkuje rekordową chyba liczbą nazw regionalnych, całkiem niewspółmierną do wielkości rybki: kózka, kolinka, kostozub, piaskownica, piaszczura, piskoub, sikacz, sikora, sykałka, szczupawka, węgorka, muławka.Większość tych nazw nawiązuje do jakiejś cechy kozy. A to do zagrzebywania się w piasek denny (dlatego, choć pospolita, rzadko daje się zobaczyć), a to do składanych kolców umieszczonych po jednym pod każdym okiem, a to do smukłej budowy ciała, a to do typowych ruchów pokryw skrzelowych, którym towarzyszy wyrzucanie przez nie piasku.Cóż tu jeszcze dodać? Chyba tylko, że z uplamienia, kształtu i wąsików jest podobna do śliza (ale z odcieniem bardziej żółto-pomarańczowym), że ma rzadką wśród ryb zdolność oddychania tlenem wprost z powietrza, wreszcie, że przy spadku ciśnienia atmosferycznego wygrzebuje się z mułu czy piasku i podpływa pod powierzchnię. Ta ostatnia cecha „zaprowadziła" kozę do akwariów w wielu krajach, gdzie służy jako swego rodzaju żywy barometr. W Niemczech wręcz nazywa się ją rybą pogody — Wetterfisch.Dorasta najwyżej 12 cm. PIEKIELNICAAlburnoides bipunctatus Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 10 cmRekord krajowy nie notowanyWymiarem ochronnym nie objętaOkresu ochronnego nie maTarło: maj — czerwiec Żyje w większości rzek o wartkim nurcie, liczniej jednak występuje tylko w krainie pstrąga, gdzie często zdarza się ją widzieć jako większy okaz wśród maleńkich strzebli. W pozostałych rzekach, mimo że obecna, nie znają jej często nawet stali bywalce — wędkarze.Dość podobna do uklei, ale wyraźnie szersza i żywiej ubarwiona. Charakterystyczna jest niebieska smuga na boku, a jeszcze bardziej — linia boczna, tuż za głową załamana i na odcinku brzusznym mocno łukowato wygięta do dołu, obramowana dwoma rzędami równolegle biegnących czarnych plamek, zlewających się jakby w linie.Dorasta najwyżej 12 cm. Edited March 22, 2015 by Maxell Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted March 23, 2015 Author Report Share Posted March 23, 2015 RYBY JEZIOR KARPCyprinus carpio Rodzina: karpiowateŚrednia wielkość: 50 cmOkresu ochronnego nie maWymiar ochronny: 30 cmRekord krajowy: 24,6 kg, 105 cmTarło: maj — czerwiec Karp, jaki jest, każdy widzi — chciałoby się sparafrazować starą notkę encyklopedyczną o koniu. Ale i tej ryby, znanej głównie z wigilijnego stołu, warto poszukać w jej środowisku naturalnym.Hm, czy naturalnym? Jedni wywodzą go z Azji Środkowej, a nawet Japonii i Chin, i dlatego zapewne nazywają karpiem europejskim. Inni — z wód zlewiska mórz: Czarnego, Kaspijskiego, Aralskiego i Azowskiego. Bliższe to już i być może stanowiło swego rodzaju stację przesiadkową. Jedno jest pewne — nasze wody nie są środowiskiem, w którym mógłby żyć samodzielnie. Podobnie jak pstrąg tęczowy wymaga sztucznego rozmnażania.Karp dziki, zwany sazanem, występuje niemal o miedzę, w rzekach zlewiska Morza Czarnego. Niewykluczone więc, że przedostaje się sporadycznie do naszych wód i żyje sobie dziko, rozmnażając się naturalnie. Tak twierdzą niektórzy, ale nam trudno byłoby wskazać choć jedno miejsce w którym dziki karp rzeczny z pewnością występuje. Często natomiast zdarza się, że wędkarze niezbyt dobrze zorientowani w nowinkach hodowlanych za sazany biorą amury, w istocie nieco do nich (sazanów, nie wędkarzy) podobne. Dodajmy dla ich usprawiedliwienia, że przez pewien czas PZW zarybiał wody otwarte narybkiem sazana, sprowadzanym z Czechosłowacji.Karp, którego znamy z przedświątecznych zakupów, to forma hodowlana, przez wieloletnią selekcję dostosowana do naszego klimatu i oczekiwań kulinarnych. Spośród mnóstwa ras i odmian można wyróżnić kilka, wyraźnie zewnętrznie się różniących. Wysmukły sazan, najrzadziej spotykany, ma tylko lekko wypukły grzbiet, a ciało całe pokryte łuskami. Karp pełnołuski jest już wysoko wygrzbiecony, zazwyczaj też różni się od sazana ubarwieniem. Lustrzeń z sylwetki przypomina pełnołuskiego, zachował jednak tylko owa wyraźne rzędy dużych łusek i gdzieniegdzie mniejsze ich skupiska, na reszcie ciała pokrywyłuskowej nie ma. Zwie się go także karpiem królewskim albo galicyjskim. Wyhodowany przez Adolfa Gascha w gospodarstwie stawowym Kaniów koło Białej Krakowskiej zyskał poważny rozgłos pod koniec XIX wieku. Prawie całkowicie pozbawiony łusek szczep karpia nazywa się golcem.O ile lustrzenia i golca wyróżnia szczególne ułuszczenie, o tyle karpia pełnołuskiego i sazana można pomylić z niektórymi innymi rybami. Warto więc zapamiętać dwie cechy charakterystyczne dla wszystkich odmian karpi. Pierwsza to płetwa grzbietowa, bardzo długa, zaczynająca się w najwyższym punkcie grzbietu i ciągnąca się do początku trzona ogonowego. To różni je od amura i leszcza, z którym też bywają mylone. Druga to wąsiki — dwa małe, na górnej wardze, i dwa większe, w kącikach pyska. Tym z kolei różnią się od karasia. Jeśli pominąć niemożność rozmnażania, spowodowaną zbyt niską temperaturą naszych wód, to można powiedzieć, że karpie świetnie się w nich czują. Znalazłszy się w nich w wyniku zarybiania lub ucieczki ze stawów (na przykład podczas powodzi), wyszukują sobie miejsca spokojniejsze i rosną — zdarzają się nawet egzemplarze ponad metrowej długości i ważące do 30 kg. Przez pierwszy okres życia na swobodzie stanowią dość łatwą zdobycz, jak to ryby hodowlane, udomowione. Po pewnym czasie nabierają jednak dzikości, a wraz z nią ostrożności i chytrości. Po mistrzowsku unikają sieci, niełatwo dają się nabierać na wędkarskie specjały. Jeśli zaś już uda się skłonić je do połknięcia haczyka, to całą swą ogromną siłę wkładają, w walkę. Nader często — skutecznie.Wczesnym letnim rankiem lub przed zmierzchem obecność karpi w jeziorach lub spokojniejszych partiach rzeki zdradzają bąble gazu, ulatniającego się z dna. Żerują one bowiem w mule, podobnie jak leszcze. Nieco inną tylko stosują technikę przeszukiwania. Wciągnąwszy mianowicie do pyska nieco mułu odskakują kilka centymetrów, wypluwają tę porcję i wybierają opłukany już pokarm. Kiedy zbierają pożywienie z roślin podwodnych, słychać mlaskanie i cmoknięcia. Rozsuwanie się trzciny lub innych wystających nad powierzchnię roślin oznacza zazwyczaj, że między ich zanurzonymi łodygami przeciska się karp.W płytkich i osłoniętych od wiatru zatoczkach zdarza się widzieć osobniki wygrzewające się w słońcu pod samą powierzchnią wody. Najczęściej ta¬ki widok można zobaczyć wiosną, kiedy wody są jeszcze chłodne. A już z ogromną szansą na skutek można wypatrywać karpi w stawach parkowych, jak choćby warszawskie Łazienki. Jeśli o te chodzi, to niestety już tylko pod powierzchnią; głębiej nic w tej brudnej wodzie nie widać. KARAŚCarassius carassius Rodzina: karpiowateWymiarem ochronnym nie objętyŚrednia wielkość: 20 cmRekord krajowy: 2,45 kg, 47 cmWymiaru ochronnego nie maTarło: maj – lipiec Żyje w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach: w oczkach, bagienkach, dołach potorfowych, gliniankach, zarastających starorzeczach. Wystarczy żeby w niewykorzystanym dole fundamentowym w środku wielkiego miasta zebrało się trochę wody, a już po kilku latach pojawiają się tam małe karaski.Jest niezwykle odporny na niedostatek tlenu. Może nawet jakiś czas przetrwać w warunkach zupełnie beztlenowych. Mimo to jego pogłowie maleje, na skutek powszechnego niszczenia litoralu, a więc i miejsc tarliskowych.W niektórych zbiornikach, gdzie nie ma drapieżników, rozmnaża się jednak nadmiernie, czemu towarzyszy karłowacenie. W normalnych warunkach może dorastać bez mała do 50 cm, w przerybionych zbiornikach można nie spotkać większego niż 10 cm; a jest to już osobnik płodny.Ciało ma typowo tarczowate: wybrzuszone, wygrzbiecone i silnie spłaszczone bocznie. Jedynie w wodach ubogich w pokarm (lub zbyt bogatych w karasie) tworzy formę smuklejszą. Długa płetwa grzbietowa tylną krawędzią sięga nasady płetwy ogonowej. Barwa ciała brązowo-żółta stąd nazywa się złocistym. Charakterystyczny jest ciemny pas u nasady płetwy ogonowej, szczególnie widoczny u osobników młodszych.Łowienie egzemplarzy większych stanowi sztukę trudną i wymaga bardzo precyzyjnie zestawionego sprzętu. Mniejsze natomiast, łatwe w łowieniu, są przez wędkarzy często używane jako przynęta na inne ryby.Karaś żywi się drobnymi organizmami dennymi, a że żyje zazwyczaj w wodach silnie zmętnionych i zabarwionych, wypatrzenie go jest trudne Czasami tylko, zwłaszcza wczesną wiosną, unosi się z dennych okolic i niezdarnym pławem sięga po pływające na powierzchni jadalne kąski.Podobnego typu wody zamieszkuje nieco rzadziej spotykanyKARAŚ SREBRZYSTYCarassius auratus gibelio Rodzina: karpiowateWymiarem ochronnym nie objętyŚrednia wielkość: 20 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy: 2,45 kg, 45 cmTarło: maj — lipiec Od pospolitego różni się głównie barwą — prócz stalowo-granatowego grzbietu ma ubarwienie srebrzyste. Zgodnie z nazwą, co warto odnotować.W wypadku karasia srebrzystego bowiem nie ze wszystkim tak jest. Pochodzi z Chin, a pospolicie zowią go japończykiem. Jest, jak się rzekło, srebrzysty, a w nazwie systematycznej ma akurat auratus, co oznacza „złocisty” Pasowałoby więc raczej do jego rodzimego odpowiednika. To drugie ni musi jednak być traktowane jako przejaw osobliwej logiki nazewniczej; karaś srebrzysty jest bowiem podgatunkiem karasia srebrzystego chińskiego Carassius auratus. Tamtego zaś złocistość w nazwie systematycznej można uznać za częściowo uzasadnioną. Dał bowiem początek licznym odmianom akwaryjnej złotej rybki.Co ciekawe w biologii karasia srebrzystego, to jego zdolność do dzieworództwa. W europejskim obszarze jego występowania rzadko spotyka się samce, często natomiast stada złożone wyłącznie z samic. Do zapoczątkowania rozwoju ich jaj nie jest potrzebny akt zapłodnienia, wystarczy sama obecność samców — mogą to być zarówno karasie srebrzyste jak złociste, a nawet karpie. Stąd biorą się liczne mieszańce karpia z karasiem. LINTinca tinca Rodzina: karpiowateWymiar ochronny: 25 cmŚrednia wielkość: 35 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy: 3,75 kg, 63 cmTarło: czerwiec - sierpień Nie wykazuje aż takiej odporności na niedostatki tlenowe jak karaś, ale też nie ma zbyt dużych wymagań. Lubi natomiast muliste dno i obfitą roślinność podwodną. Zamieszkuje więc głównie wody stojące (lub bardzo wolno płynące), a zwłaszcza zarastające stawy i starorzecza, oczka wśród trzcinowisk, torfianki. Jeśli zobaczymy zatoczkę przy jeziorze, pokrytą w dużej części pływającymi liśćmi grążela czy grzybienia, a do tego woda nie jest pierwszej czystości, to możemy być pewni, że żyją w niej liny. Niestety, coraz ich mniej, a to z powodu wielokrotnie już wspomnianego niszczenia litoralu, stanowiącego tarlisko lina.Z samego już wyglądu jawi się przesympatycznie. Masywny, wszystkie kształty, łącznie z wykrojem płetw, łagodnie zaokrąglone. Ubarwienie — od czarno-brązowego grzbietu przez złoto-zielone boki po złoty brzuch. Niektórzy porównują go do prosiaka z welwetu.Żywi się drobnymi zwierzętami wodnymi, które wygrzebuje z mułu lub zbiera z roślin wodnych. Pierwszemu towarzyszy często ukazywanie się na powierzchni wody grup pęcherzyków gazu, uwalnianego z mułu. Drugiemu, jeśli na śniadanie zjada akurat bezkręgowce ze spodnich części pływających liści — ciche cmokanie, odgłos wsysania.Ponieważ żyje na niewielkich głębokościach, najczęściej nie większych niż 1 do 1,5 m, w miesiącach letnich można go czasami wypatrzyć w „polankach" wśród trzcin. Gruba, krępa sylwetka nie pozostawia żadnych wątpliwości co do gatunku. Jeśli zanadto zbliżymy się łódką, odpłynie, ale bez zbytniego pośpiechu, bo też i nie jest nadzwyczaj płochliwy.Wędkarze bardzo go cenią, choć jego łowienie wymaga zazwyczaj sporo ceremonii. Najpierw wyszukania kawałka dna bez roślinności. Potem utwardzenia go np. darniną, jeśli zbytnia grząskość zagraża pogrążeniem się przynęty w mule. Następnie podsypywania przez kilka dni rozdrobnionej przynęty, aby przyzwyczaić do niej przepływające tamtędy liny. Wreszcie samo łowienie, też nie pozbawione znamion długiej zabawy. Najczęściej bowiem stosuje się przynęty długie, jak np. duże dżdżownice, z którymi lin zabawia się nawet po kilka minut, w czasie których nieszczęśnik na brzegu przeżywa istne męki, obserwując niezdecydowane ruchy spławika. Można to wszystko skrócić, zakładając przynętę zwartą, jak np. pęk białych robaczków (larw muchy plujki) lub kasze. Mało kto jednak ma odwagę zerwać z tradycją.W dawnej Polsce nęcono podobno lina bułką maczaną w słodkiej wódce, ale jakoś nie słychać, żeby ten sposób się ostał. Czyżby skutki wychowania w trzeźwości?Wędkarze lubiący naprawdę szybki efekt stosują na lina metodę oryginalną, skuteczną tylko wówczas, kiedy żeruje on blisko powierzchni. Zarzucają mianowicie wędkę w ten sposób, żeby jakiś dobrze widoczny jej element (np. mały spławik) leżał na liściu grążela czy nenufara, robaczek zaś na haczyku zwisał kilka do kilkunastu centymetrów poniżej powierzchni. Zsunięcie się spławika z liścia stanowi sygnał do poderwania wędziska. Pyszna zabawa.Nie mniej pyszne jest mięso lina. Pewien kłopot sprawia sprawienie, czyli dobranie się do niego. Winne temu są: śluz, nadzwyczaj obfity, i łuska, drobna i głęboko osadzona.Temu śluzowi zawdzięcza opinię ryby o właściwościach leczniczych. Trudno orzec, ile w tym prawdy, w każdym razie śluz ryb rzeczywiście dobrze wpływa na skórę. Panie, pracujące przy sprawianiu ryb słodkowodnych w przetwórniach mazurskich, mają skórę na dłoniach, jakby nie opuszczały niemal gabinetu pielęgnacji rąk. Trudności zeskrobania śluzu — wracając do tematu — można ominąć przez sparzenie wrzątkiem.Łuski po sparzeniu też schodzą nieco łatwiej, ale nie warto się z nimi biedzić. Stapiają się podczas smażenia w tłuszczu, przechodząc, w wyborną, chrupiącą skorupkę. Co najwyżej warto je przedtem dokładnie wyszczotkować, bo pozostałe między nimi resztki mułu mogą nadać nieprzyjemny smak całej rybie. PISKORZMisgumus fossilis Rodzina: piskorzowateWymiarem ochronnym nie objętyŚrednia wielkość: 20 cmOkresu ochronnego nie maRekordu krajowego nie notuje sięTarło: kwiecień — czerwiec Występuje w starorzeczach, moczarach oraz innych mocno zarośniętych i mulistych wodach stojących lub wolno płynących. Spotkać go też można w rowach i niektórych jeziorach.Ciało ma silnie wydłużone, walcowate, lekko spłaszczone bocznie. Płetwy brzuszne i grzbietową daleko przesunięte do tyłu, przez co przednia część ciała wygląda na jeszcze bardziej wydłużoną. Płetwa ogonowa przypomina kolisty wachlarzyk. Dolny pyszczek w małej głowie jest ozdobiony pięcioma parami wąsików. Płetwy nakrapiane, a ubarwienie tułowia brązowo-żółte, przy czym barwa brązowa ułożona w podłużne pręgi.Żyje w mulistym dnie, żeruje w nocy, trudno więc go wypatrzyć. Nie przejmuje się zbytnio niedoborami tlenu w wodzie, gdyż radzi sobie w sposób podobny jak jego krewniaczka koza: oddycha tlenem atmosferycznym. Podpływa pod powierzchnię, z cmoknięciem łyka bańkę powietrza i przesuwa ją przewodem pokarmowym do tylnego jelita, gdzie tlen przenika do gęstej sieci naczyń krwionośnych. Lekko ściśnięty ręką wypuszcza nagromadzone powietrze z piskiem, któremu zawdzięcza nazwę.Podobnie jak koza reaguje na zmiany ciśnienia atmosferycznego i także bywa w akwarystyce wykorzystywany jako żywy barometr. Dorasta 30 cm. RÓŻANKARhodeus sericeus amarus Rodzina: karpiowateWymiarem ochronnym nie objętaŚrednia wielkość: 5 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy nie notowanyTarło: kwiecień — lipiec Żyje w dość czystych wodach stojących lub wolno płynących o dnie piaszczysto-mulistym. Kształtem przypomina małego karasia, ma tylko krótszą płetwę grzbietową. W tylnej części tułowia widać niebieską smugę z metalicznym połyskiem. Pięknie są ubarwione samce (większe od samic — wśród ryb rzadkość) w czasie tarła: mienią się niebiesko i fioletowo, spodnią część ciała mają różową.Warunkiem występowania różanki jest obecność małży (szczeżuj lub skójek). Między ich płaty skrzelowe samica za pomocą specjalnej rurki-pokładełka składa kilkanaście ziaren ikry. Małe rybki wydostają się stamtąd w kilka dni po wylęgnięciu. Dodajmy gwoli sprawiedliwości, że różanki odwzajemniają się za umożliwienie im rozrodu; w ten mianowicie sposób, że przez pewien czas przechowują larwy małża, uczepione u ich ciała. SŁONECZNICALeucaspius delineatus Rodzina: karpiowateWymiarem ochronnym nie objętaŚrednia wielkość: 5 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy nie notowanyTarło wielokrotne: od maja do lipca Rybka pospolita w powierzchniowej warstwie wód stojących i wolno płynących. Od dość podobnej uklei najprędzej można ją odróżnić po niepełnej linii bocznej, urywającej się mniej więcej nad krawędzią płetwy piersiowej.Jej stadka pływają blisko brzegów, łatwo więc je zobaczyć. Z charakterystycznym puknięciem rybki te ocierają się o sterczące z wody przedmioty. Dopóki jest to trzcina lub inna roślina naczyniowa, nie ma zmartwienia Gorzej, jeśli naprzykrzają się przez wiele godzin wędkarzowi, upodobawszy sobie jego podłużny (np. antenowy) spławik. Osiąga 9 cm długości. SIEJACoregonus lavaretus Rodzina: łososiowateŚrednia wielkość: 40 cmRekord krajowy: 3,75 kg, 74 cmWymiar ochronny: 35 cmOkres ochronny: 15 paźdz. — 31 grudniaTarło: listopad—grudzień Żyje w jeziorach głębokich, o czystej i dobrze natlenionej wodzie. Jej strefą bytowania jest otwarta woda, czyli pelagial. Istnieją także rzeczne formy siei, w Polsce jednak rzadko się je spotyka.Kształtem ciała i charakterem łusek przypomina raczej ryby karpiowate niż łososiowate, wyróżnia ją jednak płetwa tłuszczowa. Żywi się planktonem. Odcedza go na specjalnym aparacie filtracyjnym, umieszczonym na lukach skrzelowych. Niektóre mniej szlachetne formy mają rzadsze wyrostki filtracyjne, czyli mniej wydajny aparat. Muszą więc dożywiać się fauną denną. Większe ich osobniki zimą nie gardzą małymi rybkami. Dzięki temu stają się rybą wędkarską; form planktonożernych na wędkę nie ma jak łowić.Jedną z najcenniejszych, a przy tym rodzimą formą jest sieja miedwieńska — z jeziora Miedwie. Sieja wigierska natomiast, prawie już nie występująca, należy do nielicznych ryb, które stały się przedmiotem legendy. Otóż w czasach, gdy na wyspie Wigry mieszkali mnisi kamedulscy, kuchmistrz klasztorny, brat Barnaba, zapragnął dogodzić ojcu przeorowi smakowitą, bezostną sieją, jaką pamiętał jeszcze z Włoch. Z braku innych możliwości sprowadzenia (trudności importowe nie są, jak widać, wynalazkiem ostatnich czasów) zawarł stosowny układ z diabłem. Ten zobowiązał się w ciągu godziny dostarczyć żywą sieję z włoskich jezior. Barnaba natomiast podpisał cyrograf na swą duszyczkę, co było środkiem płatniczym powszechnie przyjętym w tego rodzaju transakcjach. Gdy diabeł z przyrzeczoną dostawą był tuż — tuż, Barnabie naraz żal się zrobiło duszy, mało widać używanej. Skoczył więc co tchu na wieżę i przesunął wskazówki zegara o godzinę naprzód. Diabeł z wściekłości, że aż o tyle się spóźnił, cisnął sieję do jeziora tak silnie, że krew wyszła jej na łuski. Sam zaś zawrócił. Od tamtej pory sieja z Wigier ma czerwone plamy na bokach, pozostałość ponoć śladów krwi.Pod wieloma względami zbliżona do siei jestSIELAWACoregonus albula Rodzina: łososiowateWymiar ochronny: 18 cmŚrednia wielkość: 20 cmOkres ochronny: 15 października — 31 grudniaRekord krajowy nie notowanyTarło: listopad – grudzień Zamieszkuje, podobnie jak sieja, pelagial czystych, głębokich jezior, głównie Polski północnej. Występuje tam dość licznie, a nawet coraz (przynajmniej do czasu) liczniej, przede wszystkim dzięki sztucznym zarybianiom. Ze względu na dużą wartość gospodarczą usiłuje się ją wsiedlić do innych jezior czy zbiorników zaporowych w różnych regionach kraju, z niezbyt — jak dotąd — zachęcającymi wynikami.Jak sieja do karpiowatych, tak sielawa jest podobna do śledzia, zdecydowanie jednak odróżnia ją płetwa tłuszczowa. Największa złowiona w Polsce miała 37 cm długości i ważyła 440 g. Przebywa zazwyczaj na głębokości 8-12 m, przemieszczając się za planktonem. Może jednak podpłynąć bliżej powierzchni, ale raczej nocą. Unika bowiem zbyt silnego nasłonecznienia.Jako ryba żywiąca się wyłącznie planktonem, daje się łowić tylko sieciami. Ten i ów przechwala się wprawdzie, że stale łowi ją na wędkę (czyżby na ziarno maku namoczone w mleku?), jeśli jednak coś w tym jest, to ową zdobycz stanowi raczej nie sielawa, tylko STYNKAOsmerus eperlanus Rodzina: stynkowateWymiarem ochronnym nie objętaŚrednia wielkość: 12 cmOkresu ochronnego nie maRekord krajowy nie notowanyTarło: luty – maj Występuje, jak pamiętamy, w wysłodzonych zatokach morskich i przy ujściowych odcinkach rzek, ale często towarzyszy także sielawie w pelagial słabo zeutrofizowanych jezior.Od biedy można ją pomylić z sielawą, głównie ze względu na miejsc występowania, wielkość i płetwę tłuszczową. Bo poza tym stynka bardzo się jednak różni. Ze swoją sporą mocno uzębioną paszczą wygląd jak miniatura solidnego drapieżcy. I rzeczywiście. W młodości żywi się planktonem, w wieku starszym zjada nawet wylęg, najczęściej własnego gatunku lub sielawy. Toteż na wędkę można ją złowić. Sama bywa często zdobyczą sandacza lub siei.Charakterystyczną cechą stynki jest silny zapach świeżych ogórków. Ryba to w ogóle ciekawa, trudno jednak zalecić jakiś sposób na jej wypatrzenie ponieważ żyje głęboko, głębiej niż jakiekolwiek nasze ryby. Nawet wyglądem przypomina morskie ryby głębinowe: wyblakłe, z nieproporcjonalnie wielką głową. Wyglądają, jakby były niewiele znaczącym dodatkiem do własnej paszczy. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
osa66 Posted December 19, 2017 Report Share Posted December 19, 2017 Wiele danych dawno nieaktualnych np. wymiarów ochronnych. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Maxell Posted December 19, 2017 Author Report Share Posted December 19, 2017 Wiele danych dawno nieaktualnych np. wymiarów ochronnych. Tak też być może, gdyż artykuł stary. Jednak nam nie chodziło o wymiary, a cechy ryb przydatne do naszych forumowych potrzeb.Niemniej jednak, bardzo się ucieszymy, jeśli Kolega wprowadzi tutaj aktualne poprawki. Tak działa forum. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.